Budowa autostrad

Tragedie na autostradach. Przyczyniają się do nich remonty! I fatalne ich oznakowanie

Dlaczego na polskich drogach dochodzi do tak wielu tragedii? Według policji, głównymi przyczynami wypadków są brawura kierujących pojazdami i nieostrożność pieszych. Zdaniem kierowców, główną winę ponosi zły stan dróg.

Krętych, wąskich, z pojedynczymi,  nie odseparowanymi od siebie pasami ruchu, pozbawionych poboczy, źle wyprofilowanych, marnie oświetlonych i oznakowanych. Opinia ta znajduje potwierdzenie w raportach Najwyższej Izby Kontroli oraz w statystykach. Drogi, wbrew wszelkim narzekaniom, wciąż się buduje i remontuje. Są coraz lepsze, więc pomimo gwałtownego wzrostu ruchu (według danych GUS, w latach 2004-2013 liczba zarejestrowanych w Polsce pojazdów silnikowych wzrosła o ponad połowę, do 25,7 mln), liczba wypadków i ich ofiar z roku na rok maleje.

Reklama

Za szczególnie bezpieczne uchodzą autostrady oraz drogi ekspresowe. I rzeczywiście. W ubiegłym roku w Polsce odnotowano 34 970 wypadków drogowych, z czego na autostradach i drogach ekspresowych jedynie 590. Zabici: ogółem 3202, na autostradach i drogach ekspresowych - 117. Ranni: ogółem 42 545, na autostradach i drogach ekspresowych - 852. Te porównania robią wrażenie, ale warto zauważyć, że ogólna tendencja jest, niestety, niekorzystna. Na najniebezpieczniejszej autostradzie A4 w 2013 r. w 140 wypadkach zginęło 18 osób a 211 odniosło obrażenia. W roku ubiegłym wypadków było więcej (175), podobnie jak ofiar śmiertelnych (33, to wzrost o prawie 55 proc.!) i rannych (268).

W ostatnich tygodniach doszło do spektakularnych zdarzeń, które jeszcze bardziej podważą przekonanie, że autostradami podróżuje się zawsze bezpiecznie. 22 czerwca dwie osoby zginęły w zderzeniu 9 pojazdów na A4 w pobliżu węzła Brzeg w woj. opolskim. Miesiąc później, również na A4, w karambolu między Wrocławiem a Opolem śmierć poniosły 4 osoby, a 13 zostało rannych.

Dlaczego na  autostradach zdarza się coraz więcej wypadków, zazwyczaj bardzo tragicznych w skutkach? Niewątpliwie jedną z przyczyn jest wzmagający się ruch. Ludzie psioczą na słone opłaty, narzekają na archaiczny sposób ich pobierania, na korki przed bramkami, ale... płacą i jeżdżą. Negatywny wpływ na komfort i bezpieczeństwo podróżowania autostradami mają remonty. Na początku lipca między Brzegiem a Opolem, w miejscu, w którym ruch odbywa się jedną jezdnią w obie strony, w zderzeniu czołowym z Kią zginął kierowca BMW. Również do obu wspomnianych wyżej karamboli doszło właśnie na naprawianych odcinkach A4.

Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad twierdzi, że remontowane fragmenty dróg szybkiego ruchu są oznakowane zgodnie z przepisami i wystarczająco. Ci, którzy mają okazję obserwować podobne sytuacje w Europie Zachodniej wiedzą, że tam wygląda to jednak jakby inaczej. W Austrii czy Niemczech nikt nie oszczędza na barierach, oświetleniu, farbie do wyznaczania tymczasowych pasów ruchu, a także na tablicach z napisami i rysunkami, rozładowującymi napięcie kierowców.

Kiepskie oznakowanie naprawianych odcinków drogi, irytacja z powodu polityki zarządców autostrad, którzy nie widzą powodu, by z powodu remontu wprowadzać zniżki w opłatach, nie zwalnia nikogo z obowiązku odpowiedzialnej, ostrożnej jazdy. Niestety, wygląda to źle i właśnie niedostatek umiejętności i nieodpowiedzialne zachowania kierowców są głównym zagrożeniem na autostradach.

Jakiś czas temu Polska, jako bodaj jedyny kraj w Europie, podjęła odważną decyzję o podwyższeniu limitu prędkości na autostradach do 140 km/godz. A ponieważ wciąż obowiązuje 10-kilometrowa tolerancja przy jej pomiarach, więc większość kierowców, niezależnie od okoliczności, ustawia na tempomatach wartość 150 km/godz. To i tak dobrze, bowiem nie brakuje szaleńców, którzy jeżdżą dużo, dużo szybciej. Brawurze sprzyja brak fotoradarów i stosunkowo słaby nadzór dróg szybkiego ruchu ze strony policji.

Bardzo poważnym błędem jest nie zachowywanie bezpiecznej odległości między pojazdami. W wielu krajach za takie wykroczenie płaci się wysokie mandaty, u nas uchodzi ono z reguły na sucho. Dochodzi do sytuacji wręcz przerażających. Oto do pędzącego lewym pasem samochodu zbliża się inny, jeszcze szybszy. Jego kierowca sądzi, że jadąc kilka metrów za zderzakiem "zawalidrogi" zmusi go do natychmiastowego ustąpienia mu drogi. Bardziej niż prawom fizyki ufa swojemu refleksowi i hamulcom. Nadwiślańską specjalnością są także wyścigi ciężarówek. Nie tylko irytujące, ale i niebezpieczne.

Wielu kierowców nie ma nawyku, by przed przystąpieniem do wyprzedzania spojrzeć w boczne lusterko. A jeżeli nawet to czynią, nie potrafią właściwie oszacować prędkości pojazdów na lewym pasie. Ci z kolei, którzy na tym lewym pasem się znajdują, nie obserwują wystarczająco uważnie pojazdów na pasie prawym i nie starają się przewidzieć zachowania ich kierowców. Czy przypadkiem nie podejmą nagłej i niespodziewanej decyzji o rozpoczęciu wyprzedzania ciężarówki, za którą od dłuższej chwili jadą?

Polscy kierowcy to twardziele. Doskonale widać to było po przechwałkach w komentarzach, towarzyszących opublikowanej przez nas informacji o pewnym dżentelmenie, który w ciągu 8 dni, bez zmiennika za kółkiem, przejechał po Europie 9 tysięcy kilometrów. Wielu internautów uznało, że to żaden wyczyn, bo oni sami... Z kpinami spotykają się też autorzy relacji z wakacyjnych podróży do Chorwacji, przyznający się, że rozkładają taką eskapadę na dwa dni. Nad Adriatyk z noclegiem? Przecież to zaledwie tysiąc kilometrów z hakiem! Ja robię taką trasę tylko z jedną przerwą na sikanie...

Głupota? Ano tak, bo zmęczenie, zaśnięcie za kierownicą jest kolejną częstą przyczyną wypadków na autostradach.

Powyższe błędy wynikają jednak nie tylko z naszego narodowego charakteru, ale przede wszystkim z braku tradycji i słabego wyszkolenia. Autostrady są w Polsce wciąż nowością. Trudno się dziwić, że tak wielu kierowców nie umie z nich prawidłowo korzystać. Tym bardziej, że nie uczy się tego na kursach prawa jazdy.

Byłoby fatalnie, gdyby ktoś uznał, że najwłaściwszym lekarstwem na wypadki jest obniżenie dopuszczalnej prędkości na autostradach z obecnych 140 do 130, czy nawet 120 km/godz. To niczego nie załatwi. Potrzebny jest czas i mądre działania edukacyjno-informacyjne. Wcześniej czy później wszyscy, nawet mieszkańcy zaniedbanych pod względem infrastruktury komunikacyjnej rejonów kraju, oswoimy się nowoczesnymi drogami i nauczymy się nimi bezpiecznie jeździć. Będziemy też wiedzieć, co robić, gdy niespodziewanie natrafimy na zator czy, nie daj Boże, karambol.     

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy