Dakar 2014. Sonik: Sukces wisiał na włosku

Po zakończeniu sobotniego odcinka specjalnego, zamykającego 36. Rajd Dakar, o Rafale Soniku już mówiło się jako o pierwszym Polaku, który zajął drugie miejsce w południowoamerykańskich zmaganiach.

Jak się jednak okazuje niewiele zabrakło, żeby kapitan Poland National Team spadł z podium i nie ukończył rywalizacji. - Na dojazdówce, 60 km przed biwakiem złamałem oś i wyprzedziło mnie moje koło. Wszystko wisiało na włosku - mówił wciąż zdenerwowany, ale podwójnie szczęśliwy quadowiec.

Przewaga jaką Rafał Sonik miał nad Sebastianem Husseinim i strata do Ignacio Casale oznaczały, że w sobotę musi "tylko" dojechać do mety, aby osiągnąć historyczny sukces. To "tylko" okazało się kluczowe, bo jak ostrzegali w swoich wypowiedziach wszyscy doświadczeni dakarowcy, o tym, że ukończyło się rajd można powiedzieć dopiero na rampie. Niewiele brakowało, a krakowianin poznałby pełne znaczenie tych słów.

Reklama

- Jechałem około 110-115 km/godz. na autostradzie i wciąż miałem 60 kilometrów do bazy rajdu, czyli faktycznej mety, kiedy złamała się tylna oś i koło razem z połową tej osi mnie wyprzedziło. Było bardzo źle - relacjonował Sonik, któremu w zaistniałej sytuacji mógł pomóc tylko inny pojazd rajdu lub samochód assistance.

- Podpięliśmy tył mojego quada do przedniego zderzaka Mauro Almeidy. Powolutku toczyliśmy się w stronę mety, ale po 25 km zderzak nie wytrzymał i złamał się. Znów stanąłem, tym razem 35 km przed metą. Czas leciał i byłem już spóźniony, ale miałem ogromne szczęście, bo jest niewielki procent trasy, na którym może pomóc ciężarówka serwisowa. To był właśnie taki fragment dojazdówki. Dotarłem na biwak z dwugodzinnym opóźnieniem. Gdyby nie cztery godziny przewagi na Sebastianem Husseinim, to tuż przed Valparaiso przegrałbym rajd, bo każdą minutę spóźnienia dolicza się do końcowego wyniku rajdu - opowiadał quadowiec.

Kapitan Poland National Team nawet nie próbował sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby ta awaria przydarzyła mu się trochę wcześniej, na trasie odcinka specjalnego. - Byłem już jedną nogą za burtą. Wszystko wisiało dziś na włosku!

Ulga pomieszana z euforią z osiągniętego celu sprawiły, że sukces smakował jeszcze lepiej. "SuperSonik" miał również powód do podwójnej radości, ponieważ na punkcie tankowania, zlokalizowanym za odcinkiem specjalnym podeszło do niego ośmiu czołowych motocyklistów, wśród których znalazł się między innymi 5. w tym roku Portugalczyk Helder Rodrigues oraz Argentyńczyk Javier Pizzolito. Wszyscy przyszli pogratulować... zwycięzcy.

- Powiedzieli mi, że dla nich to ja wygrałem ten rajd. Oni są bardzo doświadczeni, mają na koncie po kilka, a czasem kilkanaście Dakarów i doskonale wiedzą, jakie są realia na trasie, z czym musiałem się mierzyć i jak trudno jest pokonać miejscowych. To była dla mnie wielka nagroda, bo wszyscy ci motocykliści cieszą się wielkim autorytetem, a słowa uznania wypowiedzieli przy świadkach - zaznaczył szczęśliwy i coraz bardziej zrelaksowany Sonik.

Wieczorem "SuperSonik" oficjalnie przejechał przez rampę rajdu, jako drugi zawodnik w rywalizacji quadów. - Miałem okazję uciąć sobie pogawędkę z prezydentem Chile, który przyjechał na metę pogratulować Ignacio Casale. Teraz czas na świętowania - zakończył.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy