Rocznica śmierci wielkiego polskiego rajdowca

Dziś mija 23 rocznica śmierci Mariana Bublewicza - rajdowego wicemistrza Europy w 1992 roku i siedmiokrotnego mistrza Polski (1975, 1983, 1987, 1989-1992). Twórcy pierwszego w Polsce profesjonalnego teamu rajdowego (Marlboro Rally Team Poland).

W 1993 roku znalazł się na liście 31. najlepszych kierowców świata publikowanej przez Międzynarodową Federacje Samochodową (FIA).

Zmarł na wskutek ran odniesionych w wypadku podczas Zimowego Rajdu Dolnośląskiego dwa kilometry od startu 5. odcinka specjalnego Orłowiec - Złoty Stok. Samochód Bublewicza wypadł z zakrętu i uderzył w drzewo. Po kilkugodzinnych zmaganiach lekarzy kierowca zmarł w szpitalu Lądku Zdroju.

Pośmiertnie w 2000 roku Marianowi Bublewiczowi przyznano tytuł Najlepszego Polskiego Kierowcy Rajdowego XX wieku w plebiscycie miesięcznika "Auto Moto i Sport".

Reklama

W 1992 roku Marian Bublewicz za kierownicą Forda Sierry Cosworth wywalczył tytuł wicemistrza Europy przegrywając tylko z Erwinem Weberem. Na sezon 1993 miał otrzymać zupełnie nowe auto - Forda Escorta Cosworth. Zawodnik odbył pierwsze testy w Wielkiej Brytanii, które wypadły bardzo pozytywnie.

Mistrzostwa Polski '93 rozpoczynały się Zimowym Rajdem Dolnośląskim. Anglicy nie zdążyli w pełni przygotować nowego samochodu, wobec czego Bublewicz zdecydował się na pożegnalny występ Fordem Sierrą wypożyczonym z belgijskiej firmy. Jak się okazało, był to ostatni start w karierze wielkiego mistrza...

Na piątym odcinku specjalnym Orłowiec - Złoty Stok doszło do wypadku. Na prawym zakręcie biało-czerwoną Sierrę w barwach Marlboro postawiło bokiem. Kierowca próbował ratować się kontrą, samochód jednak nie posłuchał i z prędkością około stu kilometrów na godzinę bokiem opuścił drogę. Zatrzymał się sekundę później, stroną kierowcy uderzając w drzewo. Siła uderzenia była tak potężna, że Ford dosłownie owinął się wokół pnia, a klatka bezpieczeństwa pękła niczym zapałka...

Kibice pomogli opuścić rozbity pojazd pilotowi. Ryszard Żyszkowski miał "tylko" złamaną rękę i uszkodzony bark. Przytomnego Bublewicza nie udało się wydostać z wraku. Nic nie była w stanie zdziałać karetka, która wkrótce pojawiła się na miejscu wypadku, a także straż pożarna, która nie była wyposażona w sprzęt do rozcinania blach.

Dopiero sami kibice, z pomocą siekier i łomów, po długich 40 minutach uwolnili kierowcę. Z poważnymi obrażeniami (złamana miednica, obrażenia wewnętrzne) został odwieziony do szpitala w Lądku Zdroju. Wkrótce napłynęła stamtąd szokująca wiadomość: Marian Bublewicz zmarł... Miał 42 lata.

Dzisiaj mija 23 lat od tego wydarzenia. To w rajdach epoka. Pojawili się nowi idole, nowe, szybsze samochody. Marian Bublewicz cały czas żył jednak w pamięci kibiców. I żył będzie nadal. Podobnie jak Janusz Kulig...

(INTERIA.PL/IAR)

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy