Rafał Sonik: Zachowuję się jak duży facet w piaskownicy. Dakar i wiek średni wiążą się ze sobą

"Gdybym usiłował zaprzeczyć temu, że czuję się jak duży chłopiec, to byłoby nieprawdziwe" - mówi gość Krzysztofa Ziemca w RMF FM, najlepszy quadowiec na Dakarze, Rafał Sonik. "Zachowuję się jak duży facet w piaskownicy, mam nawet cumel, taki do picia płynu, który mam na plecach" - dodaje.

Krzysztof Ziemiec: "SuperSonik", czyli Rafał Sonik jest naszym gościem. Witam, dzień dobry.

Rafał Sonik: - Dzień dobry.

Ta audycja ma taki podtytuł "rozmowy z dystansu", więc ja już tak z dystansem, bo od tego zwycięstwa troszeczkę czasu minęło, tyle wylało się wazeliny, tyle ciepłych słów. Więc ja powiem coś takiego:  jak to jest, dlaczego dojrzały facet ściga się nie samochodem a quadem po pustyni? Czy to nie jest tak, że zachowujesz się jak duży facet, w krótkich spodenkach w piaskownicy?

- Oczywiście. Zachowuję się jak duży facet w piaskownicy, mam nawet cumel - taki do picia płynu - który mam na plecach. Gdybym usiłował zaprzeczyć temu, że czuję się jak duży chłopiec, to byłoby nieprawdziwe i od razu dym byłby za mną.

Reklama

- Ścigam się po pustyni quadem dlatego, że nie ma trudniejszego pojazdu, którym się po pustyni można ścigać i dlatego, że jeżeli podejmuję w życiu wyzwania, to staram się, żeby to były najambitniejsze cele, jakie sobie mogę wymyślić. Między ambitnym celem a desperacją jest jeszcze cienka granica.

- Ja tej granicy czasem dotykam np. na niektórych etapach Dakaru, kiedy mam już kompletnie dość i wtedy odnajduję w sobie rezerwy, których świadomości nigdy wcześniej nie miałem a których właśnie uczę się na Dakarze. I wtedy wracając z Dakaru, przez pozostałe pięćdziesiąt tygodni w roku żadna przeszkoda ani żadne niebezpieczeństwo, a przede wszystkim żadne niepowodzenie, nie jest w stanie mnie położyć. Więc ja się jadę na Dakar naładować.

A nie jest to kryzys wieku średniego? Bo normalny facet w tym wieku wróciłby po pracy do domu, poczytał gazetkę, obejrzał telewizję, bawił się z dziećmi, może poszedł do kina a nie gdzieś tam na pustyni i to jeszcze na quadzie. Po co to wszystko?

- To jest kryzys wieku średniego, tylko że, po pierwsze, uświadomiony, a po drugie, przekuty w największą radość wieku średniego, czyli w doskonalenie swoich umiejętności, bo popatrz... Jak jesteś młody, to myślisz mogę wszystko, a później dostajesz po nosie raz, drugi, trzeci i okazało się, że jednak nie mogłeś tego czy tamtego. Jak jesteś w średnim wieku, to już mniej więcej wiesz czego nie możesz i ten margines, w którym się poruszasz, tej nieświadomości czy tego doświadczenia takiego szaleńczego, on już jest malutki. Wobec czego musi być skrajny, żebyś się dowiedział co naprawdę możesz.

- Nie mam problemu z mówieniem o kryzysie wieku średniego, ale też nie mam żadnego problemu, żeby powiedzieć: walczę nie z kryzysem tylko walczę ze swoimi wszelkimi słabościami i niedoskonałościami. Trzy lata temu dzieliło mnie od zwycięstwa w Dakarze pięć godzin, dwa lata temu trzy godziny, rok temu półtorej godziny a w tym roku wszystkie moje błędy to była może godzina z haczykiem, ale i tak było ich o wiele mniej, niż u moich konkurentów. Dla mnie Dakar i wiek średni wiążą się ze sobą bardzo bezpośrednio - ja się po prostu doskonalę. Na Dakarze też.

Dakar to taka nieuleczalna choroba?

- Choroba zawsze wiąże się z jakimś cierpieniem albo jakimś przynajmniej dyskomfortem. Ja bym operował prostymi, bardziej jednak takimi pozytywnymi skojarzeniami. Dakar to nieuleczalna pasja.

A czego taki Dakar może nauczyć? Czego dowiedziałeś się o sobie? To taki test na własną męskość, na własną siłę, na siłę ducha, na siłę woli?

- Na Dakarze można się wiele nauczyć, począwszy od relacji z innymi ludźmi, przez poznanie ich i dobrych i złych cech, ale w taki skondensowany sposób, a na koniec najwięcej o sobie. Dlatego, że np. tak, jak w tym roku odkręcił mi się bak, uniósł się razem z siedzeniem i miałem jeszcze ze trzydzieści kilometrów do tankowania na pustyni, musiałem go trzymać kolanami, to wtedy przez te piętnaście minut, które masz na tankowanie, które są dokładnie policzone - żeby zatankować paliwo, wodę, płyny do camelbaku, przetrzeć gogle i ewentualnie zjeść batona - musisz zdecydować co zrobisz, bo w ciągu piętnastu minut nie możesz zrobić tego, co już wymieniłem i jeszcze naprawić jakiegoś uszkodzenia w sprzęcie. Więc albo naprawiasz to uszkodzenie, ale wtedy nie masz części paliwa lub części wody.

- Musisz dokonywać fundamentalnych wyborów. Albo też tracisz więcej czasu, robisz wszystko, ale wtedy już liczy ci się czas do odcinka, który w efekcie przegrywasz. Dakar stawia czarno-białe pytania i zmusza cię do fundamentalnych wyborów. Czy jeżeli jedziesz i widzisz, że ktoś jest pokrwawiony, ale nie jest połamany, stajesz i pomagasz mu np. otrzeć krew z twarzy, bo sobie coś tam przeciął albo jedziesz dalej i mówisz: słuchaj, jakbyś był połamany, to bym stanął, ale ponieważ jesteś tylko pokrwawiony możesz z tego sam wyjść, to wtedy nie staję.

To skoro sam mówisz o krwi, o fundamentalnym czarno-białym wyborze, to ja się spytam raz jeszcze, po co to wszystko? Jeden z was nie wrócił. Są łzy. Nie ma człowieka. Po co?

- Jedynym sposobem, w jakim prawdziwi "dakarowcy" mogą złożyć hołd temu, kto o Dakarze marzył - a to wiedziałem, że Michał o Dakarze marzył i to marzenie go tam zaprowadziło - to jest dowiezienie go do mety w sposób symboliczny, w przenośni, ale jednak dowiezienie go do mety.

- Jedynym odruchem, który wzbudziło to, co się stało - oprócz oczywiście żalu po człowieku, który jednocześnie już nie istnieje, wobec tego nie może w żaden sposób mu pomóc - jest to, naklejam tasiemkę, piszę numer, nazwisko, zamykam go w swoim sercu i moim hołdem dla niego jest zawiezienie tego symbolicznego człowieka na metę a największym, jaki może być zawiezienie go na metę i zwyciężenie. Dla niego też.

Co potrzebne jest w takim sporcie do osiągnięcia sukcesu? Pieniądze? Siła woli? Siła walki?

Siedemdziesiąt procent determinacji, dwadzieścia procent takiego, jakby to powiedzieć, talentu połączonego z naturalnymi genetycznymi cechami i dziesięć procent szczęścia. Plus minus oczywiście. Pieniądze są potrzebne, czy niezbędne tylko do tego, żeby stanąć na starcie.

- Właściwie od momentu, kiedy stajesz na starcie, do mety możesz nie wydać ani grosza. Przez cały rajd. Ja mam trochę pieniędzy ze sobą w takiej, siakiej walucie, nawet trochę dolarów na jakiś tam wielki wypadek, ale jeżeli jedziesz, to nie wyciągasz pieniędzy.

- Na stacji benzynowej publicznej, na których tankujemy podczas tak zwanych dojazdówek, wprawdzie musisz płacić pieniędzmi, ale ktoś, kto jest rozpoznawalny to tam jest taka ilość kibiców, że ci postawią paliwo, jedzenie, picie - co chcesz. Nawet jeżeli jesteś obcokrajowcem. Więc możesz w ogóle pieniędzy nie wyciągać. Natomiast od momentu, kiedy stajesz na starcie, pieniądze już o niczym nie decydują. Decyduje twoje przygotowanie, twoja determinacja, twoje cechy genetyczne i ten margines szczęścia.

A w twoim przypadku akurat pieniądze grają istotną rolę, bo nie narzekasz na ich brak, tak to może ujmę. To jest sport, który kosztuje naprawdę dużo pieniędzy. Po co na to wydawać tyle pieniędzy? Nie lepiej te pieniądze przeznaczyć na jakiś szczytny, charytatywny cel?

- Po pierwsze nie narzekam na nic. Nie tylko na brak pieniędzy, ale przede wszystkim nie narzekam na żadne inne rzeczy. Po drugie, wydaję co najmniej tyle na działania filantropijne, charytatywne, publicznie pożyteczne, ile wydaję na siebie. To jest moje żelazne założenie - jeden do jednego. A po trzecie, w życiu trzeba zawsze dokonywać wyborów. Bardzo bogaty człowiek musi zdecydować, czy chce mieć jacht, który ma pięćdziesiąt metrów długości, czy może sto dwadzieścia. Czy chce mieć odrzutowiec, który ma dwa silniki a może cztery silniki. Nie ma granicy.

- Ja poruszam się po wielu krajach. W Emiratach Arabskich ostatnio spotkałem się z człowiekiem, który jest multimultimiliarderem, i który się śmieje z nas i mówi: a po co wy to chłopaki robicie? Przecież życie jest takie piękne. I on przez to rozumiał właśnie luksus. Dla mnie luksusem jest to, żeby poczuć się człowiekiem spełnionym.

- Wielokrotnie widziałem ludzi bardzo bogatych i wcale nie byli szczęśliwi, dużo bogatszych ode mnie, dużo zamożniejszych, którym się wydaje, że świat do nich należy. Oni nie są wcale z automatu szczęśliwsi. Ja dokonałem tego wyboru w sposób zupełnie świadomy mając trzydzieści parę lat. Piętnaście lat temu powiedziałem sobie, że nie bogactwo a jakaś taka kompletność, o której ostatnio mój przyjaciel mówił, jakieś poczucie, że dałem z siebie więcej. Nawet jeżeli to było, czasem bardzo boli, to daje mi szczęście.

Można powiedzieć, że po tym rajdzie zdobyłeś właściwie wszystko, o czym można było marzyć. Po przylocie mówiłeś, że nie wiesz, co będzie za rok, czy wystartujesz, czy nie. Czy teraz już tak z dystansu, po jakimś czasie, podjąłeś decyzję co do przyszłego roku czy nie?

- Wszystko, co mówiłem przed rajdem i w trakcie rajdu w ciągu ostatniego roku służyło temu, żeby nie wytworzyć w sobie takiej wewnętrznej presji, która w efekcie zmuszałaby mnie np. do popełniania błędów, w trakcie rajdu. Czyli ja byłem ostrożny. Poza tym jestem przesądny, uczciwie powiedziawszy. Natomiast jak mówi niemieckie, a więc i austriackie, a więc i austriacko-węgierskie, a więc i galicyjskie powiedzenie "einmal ist keinmal" - nic nie dzieje się przypadkiem. Każdy wynik trzeba przypieczętować. 

Czyli mamy newsa. Za rok spotykamy się, mam nadzieję, na podium.

- Jeżeli będziemy w kondycji i przy dobrym zdrowiu, to tak. A dbam o to, więc mam nadzieję, że tak.

TUTAJ POSŁUCHASZ CAŁEJ ROZMOWY Z RAFAŁEM SONIKIEM.

RMF FM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy