Justyna Kowalczyk i Robert Kubica. Co ich łączy?

Mieliśmy miesiąc szczerości, przynajmniej w sporcie. Najpierw wstrząsającego w swej otwartości wywiadu udzieliła Justyna Kowalczyk. Trochę w cieniu jej intymnych, szeroko dyskutowanych zwierzeń, pozostała rozmowa Roberta Kubicy z dziennikarzem anglojęzycznego magazynu motoryzacyjnego "Autosport".

Lektura obu wspomnianych wywiadów prowadzi do najbanalniejszego z banalnych wniosku: sportowcy są tylko ludźmi. Rywalizacja, sława, pieniądze, podróże, blask wielkiego świata... Owszem, ale za tą tworzoną przez media na użytek masowego rynku fasadą kryją się przyziemne marzenia, codzienne zgryzoty, tęsknota za prywatnością, zwyczajnym życie z dala od reflektorów i obiektywów kamer.

Po pamiętnym wypadku sprzed trzech lat wielu kibiców niezwykle surowo osądziło Kubicę, zarzucając mu skrajną nieodpowiedzialność i głupotę. Miałeś wszystko chłopie, a przede wszystkim wspaniałą, długą przyszłość w Formule 1 i po ci to było? Po kiego czorta ryzykowałeś, startując w jakimś trzeciorzędnym włoskim rajdzie?

Reklama

W wypowiedzi dla "Autosportu" Robert przyznaje, że gdyby ktoś mu powiedział, jak to się skończy, nigdy nie brałby udziału w rajdach. Wyjaśnia też, dlaczego się na to zdecydował: stawka w czołówce Formuły 1 jest bardzo wyrównana i dzięki startom na szosie chciał nauczyć się czegoś nowego, zyskując w ten sposób przewagę na innymi kierowcami F1.

Gdyby ktoś mi powiedział... Na ile bezsennych nocy musiało przekładać się te kilka słów? Ile rozpamiętywania przeszłości, ile pretensji do... No właśnie, do kogo? Do Opatrzności, że nie ostrzegła, nie uchroniła?     

Robert Kubica nie należy do osób przesadnie skorych do zwierzeń, dzielenia się ze światem swoimi przemyśleniami i rozterkami. Tu jednak bodaj po raz pierwszy mówi otwarcie, jak bardzo mu brakuje Formuły 1, która "była i jest ogromną częścią jego życia". Przyznaje, że oddałby wszystko, by wrócić do bolidu F1: "Gdybym usłyszał: "Robert, za pięć miesięcy testujesz w Barcelonie", to zacząłbym się przygotowywać i jestem pewny, że dałbym radę". Jednocześnie jest jednak świadomy swoich ograniczeń i wie, że starty na niektórych torach, na przykład w Monako, byłyby niemożliwe...

Rajdy, nawet w klasie WRC są jedynie namiastką tamtych emocji, chociaż jednocześnie nowym wyzwaniem. Na razie bywa różnie. Może brakuje szczęścia, może umiejętności, doświadczenia? Może chęci są zbyt duże? Ważne jednak, że Robert Kubica nie poddaje się, nie załamuje rąk, walczy, także z własnymi słabościami i lękami,  o których tak mało przecież wiemy, ale których, w świetle jego ostatnich wypowiedzi, możemy się domyślać.

"Nie zdołałem osiągnąć celu w F1. Obrałem sobie nowy. Tak długo, jak będę wierzył, że uda mi się go zrealizować, to będę walczył. Odpuszczę w dniu, w którym zobaczę, że nie dam rady. Ale to będzie dla mnie porażka"- mówi w rozmowie z "Autosportem".

Taka postawa zasługuje na szacunek, a przynajmniej na milczenie ze strony ludzi, którym Kubica nic nie zawdzięcza, którzy chętnie grzali się w blasku jego chwały, a teraz z niego szydzą i odsyłają na rentę inwalidzką.

Podobnie zresztą było również w przypadku Justyny Kowalczyk podczas igrzysk w Soczi. Najpierw wygórowane oczekiwania, potem zawód i krytyka, następnie euforia i znowu rozczarowanie. Dziś wiemy, jakie było tło olimpijskiego startu.

Owszem, osoby publiczne powinny mieć grubszą niż inni skórę, ale czy nie lepiej powstrzymać się od wylewania na nie pomyj? Bo potem, gdy zza herosa wyjrzy człowiek, robi się trochę głupio...   

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy