Czy auta DTM zobaczymy jeszcze na torze? Seria stoi na krawędzi

​Były kierowca Formuły 1 Timo Glock uważa, że aby serię wyścigową DTM (Deutsche Tourenwagen Masters) udało się uratować, w sezonie 2020 wszystkie wyścigi powinny się odbyć tylko w Niemczech. Uczestnikiem cyklu ma być Robert Kubica (Orlen Team Art) w BMW M4.

"Seria DTM powstała i rozwinęła się na rynku niemieckim, gdzie istnieje nadal kilka torów, na których możemy się ścigać. Są także obiekty treningowe, baza techniczna. I co równie ważne, koszty byłyby mniejsze. Do tego trzeba dodać brak problemów związanych z przekraczaniem granic i obowiązkową kwarantanną" - powiedział Glock w wywiadzie dla portalu motorsport.com.

Niemiec do serii DTM dołączył w 2013 roku, w barwach ekipy BMW wygrał pięć wyścigów. Jego zdaniem jedynym ratunkiem dla serii, która m.in. z powodu pandemii koronawirusa nie rozpoczęła jeszcze startów, jest zdecydowane obniżenie kosztów.

"Tegoroczne budżety zespołów będą znacznie mniejsze niż w latach ubiegłych. Trudno jest znacznie obniżyć koszty związane bezpośrednio z samochodami, ale wszystkie inne, w tym logistyczne, trzeba ciąć" - dodał Glock.

Na razie swojej opinii o tej propozycji nie przedstawił szef DTM Gerhard Berger. Na początku kwietnia były austriacki kierowca wyścigowy twierdził, że "naszymi klientami zawsze byli i są kibice. Bez nich wyścigi DTM się nie odbędą". Później jednak zmienił zdanie i teraz już jest gotowy ścigać się przy pustych trybunach. Berger ostatnio nawet przyznał, że obawia się o przyszłość serii.

DTM ma poważne problemy od ponad dwóch lat. W 2018 udział w serii zakończyła ekipa Mercedesa, rok temu po jednym sezonie wycofał się Aston Martin. Do tego pod koniec kwietnia koncern samochodowy Audi oficjalnie poinformował, że po sezonie 2020 (który w ogóle może się nie odbyć) zakończy starty w serii. Audi potwierdziło, że powodem wycofania się z DTM jest projekt bardziej intensywnego zaangażowania się w Formule E. Wpływ na decyzję miał także kryzys związany z pandemią koronawirusa. Nieoficjalnie wiadomo natomiast, że grupa Volkswagen, której częścią jest Audi i Skoda, zaleciła jeszcze w ubiegłym roku podjęcie działań mających na celu zakończenie projektów związanych z silnikami spalinowymi. Audi było organizatorem wznowionych w 2000 roku mistrzostw DTM i dotychczas nie opuściło żadnego sezonu.

W tej sytuacji w serii pozostanie wyłącznie BMW, co dla marki nie będzie miało żadnego sensu.

Przed wybuchem pandemii tegoroczny cykl miał się rozpocząć 25 kwietnia, ale sytuacja na świecie zmusiła promotora, firmę ITR - do zmiany planów. W połowie marca miały się odbyć oficjalne testy na torze Monza we Włoszech, przeniesione później na Hockenheim w Niemczech, ale i one ostatecznie zostały odwołane.

Po zatwierdzeniu przez rządy Niemiec i Belgii zakazu organizowania imprez masowych do 31 sierpnia, szanse zorganizowania dwóch pierwszych rund praktycznie zmalały do zera. Wyścig otwarcia miał być rozegrany 11 i 12 lipca na ulicznym torze Norisring w Norymberdze.

Natomiast w Belgii organizatorzy ponownie zadeklarowali, że tor Spa jest gotowy, ale decyzja władz o zakazie organizacji imprez masowych (powyżej 50 uczestników) praktycznie zamknęła temat, gdyż wyścig (8-9 sierpnia) bez udziału publiczności może doprowadzić do bankructwa obiektu Spa-Francorchamps. 

Reklama

Niezwykłego pecha ma Robert Kubica, z którego Orlen chciał zrobić ambasadorem polskiego sportu motorowego. Finansowe zaangażowanie w F1 w ubiegłym roku okazało się sportową katastrofą, zespół Williamsa nie był w stanie nawiązać walki z innymi zespołami, a sam Kubica regularnie przegrywał rywalizację z kolegą z zespołu. W tym roku pojawiła się pandemia i wyścigi F1 w ogóle się nie odbywają, a to tego sypie się seria DTM, w której Orlen de facto "kupił" Kubicy specjalne dodatkowe auto.


PAP/INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy