Mam prawko, nic nie umiem

Wielu młodych ludzi marzy o zdobyciu prawa jazdy. Nie jest tajemnicą, że w Polsce cykl szkolenia przygotowującego kursantów do egzaminu nastawiony jest głównie na uzyskanie przez ucznia upragnionego dokumentu.

To, czy po zaliczeniu egzaminu dana osoba faktycznie potrafi radzić sobie za kierownicą, niewielu zdaje się interesować.

Niestety, w efekcie takiego podejścia, przy polskich drogach wciąż przybywa krzyży. Tylko w ubiegłym roku młodzi kierowcy w wieku od 18 do 24 lat spowodowali 8 609 wypadków, w których śmierć poniosło 891 osób a 12 436 zostało rannych. To aż 25% wszystkich tragicznych zdarzeń, do jakich dochodzi na polskich drogach. Czy jest sposób na to, by zmienić ten stan rzeczy?

Unia Europejska chce, by do 2020 roku liczba wypadków drogowych zmniejszyła się o 20 procent. By osiągnąć ten cel w Polsce nie wystarczy głęboka modernizacja infrastruktury drogowej. Potrzebne są też poważne zmiany w sposobie szkolenia młodych kierowców. Jak donosi nasz korespondent - jako przykład powinna posłużyć nam Austria.

Reklama

Minimalny wiek, jaki upoważnia w Polsce do ubiegania się o prawo jazdy to 18 lat. Wcześniej, do 2002 roku, dokument taki - za zgodą rodziców - uzyskać mogli 17-latkowie. Dyskusja między zwolennikami obniżania lub podwyższania minimalnej granicy wieku toczy się od lat - każda ze stron podpiera się sensownymi argumentami.

To prawda, że im człowiek szybciej przysporzy sobie pewne nawyki, tym lepiej jeździć będzie w przyszłości. Prawdą jest też, że nie każdy 17 czy 18-latek ma odpowiednie predyspozycje psychiczne do prowadzenia pojazdów.

Austriacy rozwiązali ten problem w prosty sposób. Podobnie, jak niegdyś w Polsce, o prawo jazdy ubiegać się tam mogą osoby w wieku 17 lat. Po odbyciu cyklu szkolenia i zdaniu egzaminu obowiązuje je trzyletni okres próbny. W czasie jego trwania, świeżo upieczony kierowca musi rygorystycznie przestrzegać wszystkich zasad ruchu drogowego. Dopuszczalny limit alkoholu we krwi wynosi 0,0 promila.

Każde większe przewinienie skutkuje ponownym wysłaniem kursanta do szkoły nauki jazdy, gdzie jego zachowanie przeanalizują m.in. instruktor i psycholog.

Spieszymy wyjaśnić, że okresowi próbnemu poddawani są wszyscy, niezależnie od wieku. W przypadku osób, które mają więcej niż 18 lat, okres próbny trwa dwa lata. Co więcej, każde wykroczenie, które skutkuje skierowaniem kierowcy na kurs doszkalający jest równoznaczne z przedłużeniem okresu wzmożonej kontroli o kolejny rok.

Trzy poważne wykroczenia owocują odebraniem prawa jazdy. Do "ciężkich" wykroczeń zalicza się m.in. wyprzedzanie w miejscach niedozwolonych, wymuszenie pierwszeństwa, itp. Jedyne, za co świeżo upieczony kierowca otrzymać może zwykły mandat to przekroczenie prędkości - w mieście do 20 km/h, na autostradzie do 40 km/h.

Niezwykle ważnym elementem austriackiego systemu jest też tzw. "Fahrsicherheitstraining", czyli obowiązkowy jednodniowy kurs doszkalający, który w pierwszym roku po otrzymaniu prawa jazdy odbyć musi każdy kierowca. Celem szkolenia jest nauczenie kierowcy radzenia sobie w sytuacjach ekstremalnych. Na specjalnie przygotowanych placach instruktorzy pokazują metody wychodzenia z poślizgów, uczą też jak radzić sobie w sytuacjach stresowych, jak np. nagła zmiana pasa ruchu czy hamowanie awaryjne.

Czy taki system szkolenia sprawdziłby się również w naszym kraju? Nie jest tajemnicą, że świeżo upieczony polski kierowca to tabula rasa. Umiejętności, jakich nabywa się w czasie szkolenia są nikłe, większość kursantów nie potrafi nawet normalnie zaparkować (zamiast tego uczą się liczyć obroty kierownicy...).

W wielu przypadkach sprawdza się niestety, powiedzenie, "jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz"- już po pierwszym ataku zimy warsztaty blacharskie pękają w szwach. Nie można winić o to samych kierowców - ci zdają sobie przeważnie sprawę z poziomu własnych umiejętności.

Większe pretensje można mieć do instruktorów, trzeba jednak pamiętać, że ci dostosowują się jedynie do rynku. Kursantom bardziej zależy bowiem na zdobyciu upragnionego dokumentu, niż na przyswojeniu wiedzy, która w niektórych sytuacja może uratować im życie.

Dlatego właśnie, bez odgórnych rozwiązań systemowych, nic się nie zmieni. Trudno przypuszczać, by bez przymusu firmy szkolące kandydatów na kierowców zainwestowały chociażby w troleje symulujące zachowanie się pojazdu w poślizgu.

Jak myślicie, czy austriacki system sprawdziłby się również na polskich drogach? A może macie inne doświadczenia związanie z egzaminami na prawo jazdy za granicami naszego kraju? Czekamy na wasze listy i komentarze.

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów oraz już niebawem... samochód na weekend z pełnym bakiem! Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prawo jazdy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy