Prawo jazdy: Kuriozalne pomysły. Czy w ogóle da się zdać?

18 listopada na zdezelowanej, rozgrabionej i przeciekającej łajbie zwanej przez media Ministerstwem Infrastruktury doszło do historycznej zmiany warty.

Proporczyk dowódcy opuścił po cichu Cezary Grabarczyk, za sterem stanął młody - słynący z kompletnego uzębienia i nienagannej fryzury - przewyższający aparycją agenta Tomka amant - Sławomir Nowak.

Zanim jednak marszałek Grabarczyk oddelegowany został do wyższych celów, cztery dni przed nominacją ministra Nowaka, jego resort zdążył jeszcze spłodzić projekt rozporządzenia w sprawie szkolenia osób ubiegających się o uprawnienia do kierowania pojazdami.

Po lekturze liczącej 212 stron A4 publikacji o przyszłość Cezarego Grabarczyka możemy być spokojni. Gdy wyborcy podziękują mu w końcu za wierną, pełną mozołu służbę, śmiało otwierać może rajdową szkołę jazdy. Niestety, podobnej pewności nie mamy, co do przyszłości kandydatów na kierowców. Zwłaszcza, że jeśli zastosują się do wszystkich wskazówek eksministra - najpewniej obleją egzamin na prawko...

Reklama

W myśl projektu rozporządzenia "liczbę godzin zajęć teoretycznych i praktycznych dla każdej osoby podlegającej szkoleniu podstawowemu ustala indywidualnie instruktor". Wiadomo jednak, że szkoły jazdy kuszą kursantów głównie cenami, więc w rzeczywistości kurs i tak obejmować będzie 30 godzin teorii i 30 godzin zajęć praktycznych. Jaką wiedzę - zdaniem byłego ministra - powinien w tym czasie przyswoić kandydat ubiegający się o prawo jazdy kategorii B?

Pozwoliliśmy sobie przytoczyć kilka cytatów dotyczących szkolenia przyszłych kierowców samochodów osobowych.

Pani powie, jak działa mechanizm różnicowy...

Wygląda na to, że - jeśli propozycja zmian wejdzie w życie - prawa jazdy nie otrzymają humaniści i... większość niewiast. Przez minimum godzinę przyszli kierowcy zgłębiać będą takie zagadnienia jak: konstrukcja zawieszenia (z podziałem na sztywne i niezależne) i przyswajać działanie takich elementów jak: resory, amortyzatory i stabilizatory. Pogłębią też swoją wiedzę o obręczach kół, ogumieniu i karoserii. Dowiedzą się m.in. czym różni się nadwozie samonośne od opartego na ramie i nauczą się rozpoznawać podstawowe typy karoserii: limuzynę, kabriolet i kombi.

To jednak dopiero początek. Przez kolejne trzy godziny kursanci będą mogli poczuć się, niczym uczniowie technikum samochodowego. "Treść nauczania" obejmować ma następujące zagadnienia: "umieszczenie silnika i układ napędowy. Rodzaje silników. Układ korbowo-tłokowy, wał korbowy. Smarowanie i układ chłodzenia. Charakterystykę mocy i momentu obrotowego. Skrzynię przekładniową (zasada działania). Przeniesienie mocy silnika na koła jezdne. Uzyskanie mocy lub prędkości. Charakterystyka prędkości jazdy w funkcji obrotów silnika dla poszczególnych biegów. Sprzęgło (zasada działania) Przekładnia główna i mechanizm różnicowy - zasada działania."

Prawdę mówiąc, z perspektywy dziennikarzy motoryzacyjnych, takie podejście ministra bardzo nas cieszy. Każdy samochodowy maniak przyzna, że trudno o bardziej ekscytujące zjawisko, jak ponętna blondynka recytująca z pamięci elementy składowe układu korbowo-tłokowego czy tłumacząca zasady działania mechanizmu różnicowego i skrzynki przekładniowej. Wydaje nam się jednak, że większość owych ponętnych niewiast nie podziela raczej naszego optymizmu...

Oczywiście, jeśli przez pierwszą godzinę kursu, nie zdołamy pojąć dokładnie konstrukcji zawieszenia, nie wszystko jeszcze stracone. Na piątej, godzinnej lekcji (pamiętajmy, że godzina wykładu = 45 minutom), oprócz różnic w konstrukcji ogumienia i - co ważne - wpływu ciśnienia na zużycie i właściwości trakcyjne opon - kursanci poznają też "rodzaje amortyzatorów" oraz "rolę drążków stabilizacyjnych i reakcyjnych i wpływ ich działania na bezpieczeństwo jazdy". Następnie poznają też "cechy charakterystyczne żarówek poszczególnych świateł (żarówki dwuwłóknowe, żarówki halogenowe oraz inne źródła światła)."

Przez kolejne dwie godziny przyszli kierowcy będą się uczyć ich wymiany. Biorąc jednak pod uwagę konstrukcję nowoczesnych pojazdów (nierzadko, by wymienić żarówki zdejmować trzeba zderzak lub nadkole) i to, że grupy kursantów składają się przeważnie z 15-20 osób, zajęcia trwać powinny - co najmniej - 72 godziny...

Proszę się zatrzymać. I wysiąść...

"Teoria" to jednak przysłowiowy "pikuś" w porównaniu z tym, co czeka przyszłych kierowców na zajęciach praktycznych. Śmiało stwierdzić można, że jeśli komukolwiek uda się opanować na nauce jazdy wszystkie proponowane przez ministerstwo techniki, śmiało będzie mógł ubiegać się o licencję rajdową...

Jak wiadomo, sporo problemów przysparza młodym kierowcom operowanie pedałem sprzęgła. Dlatego właśnie prawidłowe ruszanie - zdaniem ministerstwa - wyglądać powinno następująco: "sprzęgło, I bieg, zwolnienie hamulca pomocniczego, spojrzenie w lusterko, kierunkowskaz, zwiększenie obrotów silnika, łagodne puszczenie sprzęgła. Pięta lewej nogi oparta na podłodze!". Intrygujące jest zwłaszcza ostatnie, podparte wykrzyknikiem zdanie mówiące o tym, że pięta powinna być oparta o podłogę. Problem w tym, że by ruszyć zgodnie z tymi zaleceniami większością nowoczesnych pojazdów, trzeba mieć stopę rozmiaru wielorybiej płetwy zginającą się w takim zakresie, jakiego nie przewidziała (jeszcze) ewolucja. Idźmy dalej...

W myśl stworzonego dokumentu prawidłowe zatrzymywanie wygląda następująco: "lusterko, kierunkowskaz, zjechać jak najbliżej prawej krawędzi jezdni, sprzęgło, hamulec, wyłączyć bieg, puścić sprzęgło. Sprawdzić czy samochód się zatrzymał (czy się nie toczy)".

Problem w tym, że jeżeli zatrzymamy się w taki sposób na egzaminie praktycznym na pewno go oblejemy. Zgodnie z kodeksem drogowym, jeśli zatrzymujemy się w obrębie pasa ruchu, włączenie kierunkowskazu jest błędem. Fakt, dla większości kierowców to wbrew logice, ale logika i obowiązujące przepisy rzadko chodzą u nas w parze.

Biegi zmieniaj z międzygazem

Osobną, wartą głębszego zastanowienia kwestią jest ministerialna nauka zmiany biegów. Dla przykładu, prawidłowe wrzucenie "dwójki" wyglądać ma następująco - "otwarta dłoń prawej ręki prowadzi dźwignię przy lewej krawędzi w linii prostej - z zaakcentowaniem przejścia przez "luz". Jeśli przyjąć, że słowo "luz" odpowiada naturalnemu, neutralnemu położeniu lewarka - zaakcentowanie przejścia przez luz prowadząc lewarek w linii prostej jest fizycznie niemożliwe... To jednak dopiero początek.

Zmiana biegów w dół - zdaniem ministerialnych urzędników - wymaga opanowania techniki zwanej potocznie "międzygazem". W myśl urzędowego pisma, redukcją powinna więc wyglądać następująco:

- wciskamy sprzęgło, puszczamy gaz, przesuwamy lewarek na luz (czynności te wykonujemy prawie równocześnie)

- zwiększamy obroty, przez krótkotrwałe naciśnięcie pedału gazu, tak aby obroty silnika przekroczyły obroty wymagane przy danej prędkości na niższym biegu.

- włączamy niższy bieg i natychmiast puszczamy sprzęgło z jednoczesnym dodaniem gazu."

Jak czytamy dalej - "czas jaki upłynie od momentu krótkotrwałego zwiększenia obrotów (tzw. przegazówki) do momentu puszczenia sprzęgła musi być na tyle krótki aby obroty silnika nie spadły poniżej wartości, wymaganej dla określonej prędkości na niższym biegu".

W tym miejscu pojawia się pytanie, czy ministerstwo chce przybliżyć młodym kierowcom techniki rajdowej jazdy (przegazówka zmniejsza np. ryzyko krótkotrwałego przyblokowania osi napędzanej) czy może świadome kiepskiego stanu technicznego wielu aut poruszających się po naszych drogach, postanowiło nauczyć kandydatów, jak radzić sobie ze skrzynią biegów w przypadku awarii sprzęgła lub synchronizatorów?

Taka technika ma wprawdzie wiele zalet (pozwala np. przedłużyć żywotność dwumasowego koła zamachowego) ale nauczanie jej osób, które niezbyt dobrze rozróżniają jeszcze poszczególne pedały nie wydaje się zbyt rozsądne. Dodajmy jeszcze, że naukę "wyceniono" na... jedną godzinę.

Cofaj, cofaj...

Gdy już opanujemy trudną sztukę zmiany biegów przyjdzie czas na budzący grozę plac manewrowy. Zmienić ma się sporo - w tym zasady jazdy do tyłu.

Dla przykładu, w projekcie czytamy, że cofając: "skręt w lewo wykonujemy odwracając głowę i patrzymy przez lewe ramię. Przestrzeń za samochodem obserwujemy przez lewe tylne okna samochodu. Przy skręcie w prawo, odwracamy głowę przez prawe ramię, obserwując drogę przez okna prawe".

Co w tym złego? Cóż - parkując tyłem spróbujcie obrócić się przez lewe ramie tak, by móc obserwować przestrzeń przez lewe tylne okno samochodu. Przed manewrem radzimy jednak zadzwonić po pogotowie, na 90 proc. skończy się on skręceniem karku... Pismo nie precyzuje też, w jaki sposób można obserwować "przestrzeń ZA samochodem" patrząc przez BOCZNE okno.

Na tym jednak proponowane zmiany na placu manewrowym się nie kończą. Ministerstwo chce, by kierowca - nauczył się jazdy slalomem (co akurat jest dobrym pomysłem), a także potrafił wykonać samochodem tzw. "ósemkę". Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ćwiczenie kandydat na kierowcę ma też potrafić wykonać jadąc na wstecznym. Na opanowanie slalomu, "ósemki" przodem i tyłem oraz "jazdy miejskiej" przewidziano siedem godzin szkolenia.

Sześć godzin praktyki to nauka ruszania na wzniesieniu. Co ciekawe, nie chodzi wyłącznie o ruszanie "z ręcznego" (rozporządzenie wymaga, by rozpoczynając manewr zaciągnąć hamulce pomocniczy "trzymając przycisk, w taki sposób aby nie zadziałała blokada" - nie precyzuje, co jest złego w używaniu hamulca zgodnie z instrukcją obsługi, czyli zaciągając go normalnie). Kierowca ma się też nauczyć ruszanie pod górkę korzystając z hamulca zasadniczego. Kursant musi wyrobić sobie umiejętność "kasowania jałowego ruchu sprzęgła do momentu kiedy zaczyna ciągnąć" i umieć szybko przekładać nogę z hamulca na gaz. Plan jest ambitny, pytanie tylko, czy wykonalny.

Umiesz jeździć po "patelni"?

Przez cztery godziny zajęć praktycznych, kursant będzie też poznawał charakterystyki samochodów (podsterowność/nadsterowność; tych drugich się nie produkuje, gdyż ich opanowanie jest zbyt trudne), "techniki zwiększenia przyczepności kół przednich w momencie rozpoczynania skrętu - dociążanie przodu" oraz trenował pokonywanie łuków i zakrętów.

Odetchnęliśmy z ulgą doczytując, że "dociążenie przodu" ogranicza się wyłącznie do zdjęcia nogi z gazu (oszczędzono nauki hamowania lewą nogą), warto jednak zaznaczyć, że taki manewr wykonany w "momencie rozpoczynania skrętu" na śliskiej nawierzchni najpewniej skończy się obróceniem auta. Na szczęście, kilka linijek dalej wyczytać można, że zdjęcie nogi z gazu wykonać należy przed skrętem. Ciekawsze jest jednak to, że ucząc się dobierania odpowiedniego toru jazdy kursant będzie się mógł poczuć jak... kierowca rajdowy.

Dla przykładu - co warto podkreślić - W OFICJALNYM, PROJEKCIE MINISTERIALNEGO ROZPORZĄDZENIA - czytamy np. że technika pokonywania zakrętu zacieśniającego jest podobna, jak "przy pokonywaniu patelni". Pozostając w rajdowym żargonie, wydaje nam się jednak, że instruktor, czyli "ten na prawym" powinien też zwracać uwagę, by w zakręcie kursant nie pomagał sobie "rękawem", i by z wydechu nie leciały "marchewy"...

Minister bije się w piersi?

Na szczęście, przytoczone cytaty dotyczą pisma, w którego nagłówku znalazło się słowo "projekt" - miejmy więc nadzieję, że ktoś kompetentny pochyli się nad przeszło 200-stronicowym dokumentem, zanim ten uzyska status rozporządzenia i wpędzi kandydatów na kierowców w depresję.

Ministrowi Grabarczykowi, zakładając oczywiście, że on jest autorem rozporządzenia, należą się jednak gratulację za zakamuflowane - ale jednak - słowa samokrytyki.

W rozdziale poświęconym poruszaniu się po drogach szybkiego ruchu czytamy:"manewr opuszczenia drogi, dzięki pasom specjalnie do tego przeznaczonym, jest manewrem stosunkowo prostym. Pojawia się natomiast problem wyboru odpowiedniego zjazdu. Szczególnie na autostradach trudno się zorientować, dokąd nas dany zjazd "wywiezie"...

Przyznacie chyba, że trzeba mieć dużą odwagę, by napisać takie słowa po tym, jak przez cztery lata pełniło się funkcję ministra infrastruktury!

poboczem.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy