"Niestety, miał pan pecha"

Problemtyka egzaminów na prawo jazdy dość często gości na łamach naszego portalu. Tym razem wracamy do niej za sprawą listu naszego czytelnika.

W jego wypadku powodem oblania drugiego już egzaminu był... pech. A przynajmniej tak uzasadnił to egzaminator. Oto list naszego czytelnika:

"Witam redakcję interia.pl. Piszę do Was, gdyż ponownie chciałbym nagłośnić sprawę egzaminów na prawo jazdy. Nadal nie posiadam tego dokumentu, gdyż właśnie po raz drugi oblałem (niektórzy powiedzą - "dopiero"). Ale nie do tego dążę. Chodzi o sposób, w jaki to się dzieje.

Pierwsza sytuacja 7 września - pierwszy egzamin. Auto uszkodzone. Tak, tak, to nie żarty. Po naciśnięciu pedału gazu auto nie reaguje, po mocniejszym - nagle wskakuje na wysokie obroty, wiec zdejmuję nogę. Ale co to? Auto dalej "wyje". Okazało się, ze pedał gazu został w podłodze, po wypchnięciu go nogą przeze mnie auto zgasło... Egzaminator uznał to jako błąd - oblałem.

Sytuacja druga - 30 października (tyle czekałem na drugi termin). Po 27 minutach jazdy ulicami Dąbrowy Górniczej (parkowaniu w tak ciasnych miejscach, w których po zatrzymaniu nie dało się otworzyć drzwi!) i przejażdżce po różnych pułapkach zbliżam się do skrzyżowania z ruchem tramwajowym. Dostaję polecenie skrętu w lewo. Ustawiam się na lewym pasie, włączam kierunkowskaz, redukuję bieg, ale widzę jadący w tym samym kierunku co ja tramwaj, więc zatrzymuję się - przepuszczam go.

Reklama

Widząc miejsce podjeżdżam do linii warunkowego zatrzymania (na środku skrzyżowania) stojąc tylną osią pojazdu na torach. Niestety wzmógł się ruch. Przez 2 min, jak nie więcej, oczekuję na miejsce, żeby "wskoczyć", ale nie ma nigdzie...

Po prawej stronie zauważyłem nadjeżdżający tramwaj, który zatrzymał się na przystanku - jakieś 150 m ode mnie. Ja stoję dalej, sznur pojazdów ciągnie się dalej, nie pozostawiając najmniejszej luki. Po chyba kolejnej minucie mojego postoju tramwaj dojeżdża do skrzyżowania i zatrzymuje się, egzaminator nagle spogląda na mnie i mówi: "No i co teraz?", a ja dalej nie mam jak wyjechać. W końcu udało się dostrzec lukę i energicznie opuściłem skrzyżowanie (nie, nie, bez pisku).

Po dojechaniu pod WORD usłyszałem słowa których nie zapomnę. "Niestety, wynik negatywny, wymusił pan pierwszeństwo. No cóż... miał pan pecha...". Zbaraniałem... Stwierdziłem, że nie będę się odwoływał, bo nie zdam przez kolejne 20 razy.

Ciekawi mnie, kiedy będzie można zdawać na normalnych, uczciwych warunkach. Co więcej, niech ktoś zgadnie, za ile dni mam kolejny termin... 20? Nie, 30? Też nie, Uwaga!!! 84 DNI!!!!!!!!

Mam nadzieję, że redakcja pomoże, aby ten list ujrzał światło dzienne.

Pozdrawiam

Czytelnik."

Co sądzicie o tej sytuacji? A może znaleźliście się w podobnej? Za którym razem udało Wam się zdać? Czy egzaminatorzy celowo "oblewają"? Zapraszamy do dyskusji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: tramwaj | egzamin | skrzyżowania | auto | prawo jazdy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy