Chcesz biały kask z podpisem Stiga? Wciąż masz szansę!

Nazwisko Ben Collins niewiele mówi fanom motoryzacji. Maniacy wyścigów kojarzą go pewnie z toru, ale szerszej publiczności jest on raczej nieznany.

To jednak tylko pozory. W rzeczywistości kreowaną przez Collinsa postać zna przeszło 100 mln ludzi na całym świecie. To właśnie ten niepozorny Brytyjczyk przez 8 lat wcielał się w postać najbardziej rozpoznawalnego "człowieka bez twarzy" w dziejach motoryzacji - znanego z magazynu "Top Gear", "oswojonego kierowcy wyścigowego" zwanego Stig.

TUTAJ ZNAJDZIESZ AUKCJĘ PODPISANEGO PRZEZ STIGA KASKU.

Po wielu latach anonimowego zabawiania publiczności, Collins zdecydował się w końcu wyjść z cienia i wyjawić fanom "Top Gear" tożsamość Stiga. Wspomnienia z czasów wspólnych występów z Clarksonem, Hammondem i Mayem zaowocowały książką pt. "Człowiek w białym kombinezonie", która niedawno ukazała się również w polskich księgarniach. Przy okazji jej promocji Collins zdecydował się odwiedzić nasz kraj. Jako jedna z nielicznych redakcji mieliśmy okazję porozmawiać z nim osobiście.

Reklama

Jeśli chcecie dowiedzieć się, w jaki sposób przez tak długi czas Collinsowi udawało się utrzymać w tajemnicy tożsamość Stiga i z którym z prowadzących "TG" współpracowało się mu najtrudniej, zapraszamy na nasz wywiad!

Poniżej tekstowy zapis naszej rozmowy:

- Miło cię poznać. Jak się masz?

- Dobrze, dzięki.

- A zatem pierwsze pytanie, dotyczące twojej tożsamości. Jak długo udawało ci się utrzymywać ją w sekrecie?

- Cóż, całe osiem lat. Jak sądzę, to niezły wynik, zważywszy na fakt, że w przypadku mojego poprzednika było to osiem miesięcy. Utrzymałem się dłużej, niż on, i dłużej, niż sam się tego spodziewałem. Media skutecznie prowadziły jednak ze mną grę w "kotka i myszkę", i koniec końców informacja o mojej tożsamości trafiła na pierwsze strony gazet. Nadszedł więc czas, by odejść.

- A czy paparazzi kiedykolwiek "polowali" na ciebie przed studio w Dunsfold albo na torze wyścigowym?

- Och, byli bardzo sprytni. Używali bardzo długich obiektywów, w związku z czym mogli ukrywać się w koronach drzew - tak więc kiedy myślałeś, że jesteś bezpieczny, wcale tak nie było. Cały czas miałem więc na głowie kask i kominiarkę. Najbliżej udało się dotrzeć pewnemu paparazzo w Londynie - miał ze sobą aparat wyposażony w bardzo silną lampę błyskową. O ile wiem, to sprzęt, za pomocą którego można też "prześwietlać" ubrania kobiet. Gość próbował dojrzeć moją twarz za szybką kasku, ale udało mu się zobaczyć tylko niewielki jej fragment. Nie skończyło się więc najgorzej.

- Jako Stig przetestowałeś mnóstwo superaut - które z nich uznałbyś za najbardziej przereklamowane?

- Dobre pytanie... W Wielkiej Brytanii wiele osób szaleje na punkcie sportowej marki TVR. Ja osobiście jej nienawidzę. To kompletna porażka. To samochód, którym ciekawie się jeździ, ale który jest jednocześnie bardzo niebezpieczny - nie jest łatwo prowadzić go tak, żeby go nie rozbić. Wskazałbym więc chyba na to właśnie auto.

- Który samochód był dla ciebie największym wyzwaniem, a który dał ci najwięcej radości z jazdy?

- Najbardziej szalonym autem, czy też najbardziej surrealistycznym doświadczeniem, była jazda bugatti veyron. Osiąga on prędkość 250 mil na godzinę; to samochód drogowy. To niewiarygodne - prędkość, przyspieszenie, moc tego samochodu, napęd na cztery koła... Z jednej prędkości przechodzisz od razu w drugą. To trochę tak, jakbyś był wewnątrz UFO.

- A czy kiedykolwiek prowadziłeś samochód zza żelaznej kurtyny?

- Tego ranka prowadziłem fiata... "malucha"?

- Tak, "maluch"...

- "Maluch"... co za samochód. To było wielkie przeżycie i ogromna frajda, zwłaszcza przy kręceniu obrotów na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Fajnie jeździło mi się też innymi autami, na przykład ładą 2107 - to samochody do prawdziwej jazdy; mają więcej mocy i "ikry" niż fiaty. No i poza tym frajdą była dla mnie jazda bez systemu kontroli trakcji i ABS-u. Fajne to było.

- Muszę też zapytać się o kapitana Snuję. Czy on naprawdę jeździ jak emeryt?

- Troszeczkę tak... Chociaż naprawdę dobrze współpracował z Jackiem Stewartem, mistrzem świata, który uczył go jeździć po torze wyścigowym. James poradził sobie dobrze dzięki temu, że słuchał jego poleceń, w efekcie czego poprawił swoją technikę jazdy. Niestety, po odbyciu tych lekcji na powrót stał się starym, powolnym sobą. Najchętniej jeździ na rowerze.

- Z którym z prowadzących "Top Gear" pracowało ci się najtrudniej?

- Chyba każdy zgodziłby się z tym, że Clarkson jest siłą, z którą należy się liczyć... Ale każdy z nich to zabawny facet. Przyjemnie mi się pracowało z całą trójką. Tak naprawdę nie jest to odpowiedź, ale uważam, że Jeremy daje się ludziom we znaki, ponieważ ma bardzo lotny umysł i nie boi się mówić tego, co myśli.

- A który z nich jest najlepszym kierowcą?

- Wow, trudne pytanie... W 24-godzinnym wyścigu Britcar, w którym wzięli udział, rywalizowali ze sobą w bardzo wyrównany sposób. Richard Hammond to odważny facet, który pokazuje to również za kierownicą. James May potrafi słuchać, co oznacza, że jego technikę jazdy można zawsze poprawić. A Clarkson to Clarkson - on nigdy nie słucha, tylko robi swoje. Wszyscy więc spisali się tak samo dobrze. Ująłbym to tak: zacznijmy od tego, że podium ma trzy miejsca.

- Jakie samochody stoją w twoim garażu?

- Obecnie jest to Audi S5. To fantastyczna maszyna - bardzo fajna; świetnie się prowadzi na autostradzie.

- Ostatnie pytanie: czy jesteś uzależniony od adrenaliny?

- Prawdopodobnie tak... Jeżdżę samochodami wyścigowymi od osiemnastu lat... Tak naprawdę inne sposoby na życie są dla mnie abstrakcją. Właściwie to mógłbym ścigać się aż do starości; kręcić kaskaderskie sceny, pościgi samochodowe, pracować z dobrymi ekipami. Najważniejsze w tym sporcie jest poczucie koleżeństwa i ryzyko.

TUTAJ ZNAJDZIESZ AUKCJĘ PODPISANEGO PRZEZ STIGA KASKU.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL