Hammond o wypadku (cz. 3)
Myślałem, że omiotę wnętrze wzrokiem i ujrzę przełączniki wystające z każdej powierzchni, poprzedzielane poważnymi wskaźnikami o ściśle określonej, istotnej funkcji oraz wyświetlaczami umieszczonymi w większych wyświetlaczach.
Zastałem jednak kolekcję elementów kontrolnych dorównujących prostotą tym z plastikowej deski rozdzielczej, którą jako dziecko przytwierdziłem do tylnej części fotela kierowcy w samochodzie ojca. Więcej roboty, więcej wymagających uwagi wskaźników znajduje się w zwykłym hatchbacku.
Przyznaję, że byłem lekko zawiedziony. Jednak trochę mi ulżyło, że skoro to wszystko, na czym będę musiał się skupić, nic nie odwróci mojej uwagi od kierowania i zatrzymania się we właściwym miejscu. Spojrzałem przez przednią szybę na pas startowy ciągnący się wzdłuż trzech białych linii aż po horyzont. Byłem ciekaw, jakie to uczucie. Pewnie szykowało się mnóstwo hałasu towarzyszącego rosnącym obrotom silnika. Złapię kierownicę obydwiema rękami, będę trzymał pojazd w miejscu, wciskając hamulec prawą stopą. Na znak Colina zdejmę stopę z hamulca i poczuję, jak pojazd prze do przodu z niewyobrażalną siłą.
Nie wiedziałem, co będę czuł, jadąc po pasie startowym. Będę sunąć gładko i spokojnie czy też moja głowa zacznie podskakiwać, uniemożliwiając mi obserwowanie drogi? Czy przyspieszenie ziemskie odrzuci mi głowę do tyłu? Czy będę musiał bardzo kręcić tą malutką kierownicą o dziwnym kształcie, żeby bolid jechał prosto? Zapytałem Colina, jak używa się dopalacza. Powiedział, że do tego dojdziemy trochę później, ale wystarczy prztyknąć kciukiem niewinnie wyglądający metalowy przełącznik na lewej rączce kierownicy. Kiedy to zrobię, przez środek rury za moimi plecami buchnie płomień zapalający niezużyte paliwo w silniku i przemieni go w coś pomiędzy zwykłym silnikiem odrzutowym a rakietą. Moc momentalnie ulegnie podwojeniu. Kiedy pstryknę ten przełącznik, silnik będzie już pracował na pełnych obrotach.
Zacząłem zastanawiać się nad kolejnością ruchów.
- Pstrykam przełącznik, kiedy zdejmuję nogę z hamulca, czy najpierw startuję i dopiero potem przełączam?
- Zdejmujesz stopę z hamulca, a potem pstrykasz przełącznik. - A jeśli nadal będę trzymał nogę na hamulcu?
- Wolałem się upewnić, żeby nie zniszczyć silnika. Mógłby się przecież zadławić, o ile w przypadku silnika odrzutowego w ogóle można mówić o zadławieniu.
- To bez znaczenia. Kiedy pstrykniesz ten przełącznik, pojedziesz tam. - Colin wskazał pas startowy.
- Aha.
- Czułem się jak dziesięciolatek.
Przed pierwszą jazdą mieliśmy nagrać kilka ujęć poświęconych samochodowi i temu, co zamierzałem zrobić. Chociaż postanowiliśmy, że większość tego materiału zostanie nakręcona po przejażdżce, pewne względy wymagały, abym wyglądał świeżo na początku dnia, zanim cały się zgrzeję i spocę, pędząc tam i z powrotem samochodem z silnikiem odrzutowym.
Niedobrze byłoby spekulować przed kamerą, zastanawiając się, jakie to uczucie jechać vampire'em, i jednocześnie ociekać potem po zakończonej przed chwilą jeździe. Miałem się przebrać w kombinezon, rzucić kilka tekstów do kamery, a potem skupić się na najważniejszym punkcie dnia: na prowadzeniu.
Tamtego dnia pracował z nami jeszcze jeden członek zespołu produkcyjnego Top Gear, Grant Wardrop. Ten trzydziestoparoletni i irytująco przystojny mężczyzna, podchodzący do wykonywanych przez siebie zadań z przejęciem i zaangażowaniem, dołączył do zespołu zaledwie rok wcześniej jako asystent producenta i szedł jak burza ku stanowisku producenta.
Zazwyczaj nie wychodził z biura i nie oddalał się od swoich telefonów i komputera, ale bardzo zaangażował się w organizację tego epizodu i przydawał nam się w terenie. Rozmawialiśmy o planach na bieżący dzień i o czekającej nas zabawie. Podał mi torbę z kombinezonem wyścigowym, butami i rękawicami, a potem wręczył drugą ze specjalnym kaskiem.
Powiedziałem, że przywiozłem własny kask, ale on nalegał, żebym włożył ten od niego. Zapewnił, że jest stworzony do takiego zadania. Już na samym początku etapu planowania zdał sobie sprawę, że ta jazda będzie dość wyjątkowa, więc osobiście wyszukał kask najlepiej nadający się do takich wyczynów i zdobył go. A teraz upierał się, że powinienem go włożyć. Nie miałem gdzie się przebrać. Zapytałem ratowników medycznych, czy mogę skorzystać z ich ambulansu i zrobić z niego garderobę. Zgodzili się, pod warunkiem że nie wypełnię go kwiatami ani niebieskimi emenemsami.
W karetce panowała cisza. Położyłem srebrny kombinezon na noszach, dodałem buty na końcu nogawek i rękawice na końcu rękawów. Wyglądało to jak wypompowany kierowca rajdowy na szpitalnym łóżku. Uważniej przyjrzałem się całemu zestawowi. Kombinezon uszyto z grubego, ogniotrwałego materiału, a napis na metce informował, że tkanina składa się z czterech warstw.
Przeprosiłem ludzika leżącego na łóżku i zrzuciłem mu nogi oraz ręce na ziemię, po czym sięgnąłem po kombinezon. Włożyłem go na podkoszulkę i majtki, po czym od razu nabrałem pewności, że prezentuję się w tym komicznie. Przynajmniej dobrze leżał, ale nawet bez lustra wiedziałem, że wyglądam jak głupek. Buty tylko pogorszyły sprawę. Były miękkie, trochę za czyste i za ładne jak na buty weterana odrzutowych przejażdżek. Bardziej spiczaste niż słup startowy. Na dnie torby znalazłem kołnierz ochronny. To miękka, okrągła wyściółka przecięta z jednej strony, aby móc przykleić ją na rzepy wokół szyi. Tkwi tuż pod otworem kasku i ogranicza ruchy głowy podczas wypadku, uniemożliwiając nadmierne naprężanie szyi, które mogłoby zniszczyć delikatne kręgi. Ten kołnierz był niebieski i zanim owinąłem nim szyję, wsadziłem go na głowę, gdzie przypominał osobliwy kapelusz bez środka, z miękkim rondem.
Kiedy byliśmy w terenie, robiłem ten numer wielokrotnie i jestem pewien, że ekipa zdążyła już się tym znudzić. Nikt nie towarzyszył mi w karetce, a nawet gdyby ktoś tam był, też nie wywarłbym na nim większego wrażenia. Pociągnąłem za końce, które rozdzieliły się z głośnym trzaskiem. Włożyłem kołnierz, jak trzeba. Wątpiłem, by duży niebieski krąg po brodą poprawił mój już i tak kiepski wizerunek. Za to kask był prawdziwym cackiem.
Bialutki arai stworzony specjalnie z myślą o wyścigach samochodowych. Widać było, że jest wysokiej jakości. Od przeszło dwudziestu lat jeżdżę motocyklami, więc nowy kask ma dla mnie szczególny urok. Złapałem go za osłonę szczęki i wyskoczyłem z karetki tylnymi drzwiami. Jak mogłem się spodziewać, na mój widok ekipa parsknęła śmiechem. W połyskującym srebrnym kombinezonie, niebieskim kołnierzu i wyścigowych bucikach wyglądałem jak statysta z pierwszych odcinków Doktora Who.
Przyjąłem pozę szybującego w przestworzach Supermana i ogłaszając się Srebrnym Surferem, zapytałem, czy ktoś mógłby skombinować mi kubek herbaty, zanim wyruszę na ratunek psu uwięzionemu w studni i ugaszę pożar lasu.
Bolid czekał na mnie na linii startu i nadszedł czas, by wziąć się do roboty. Członkowie ekipy zostali oddelegowani na wyznaczone wcześniej punkty obserwacyjne wokół pasa startowego, gdzie zajęli się przygotowaniem kamer i sprzętu nagłaśniającego. Na pokładzie samochodu także były kamery: małe cyfrówki rozmieszczone w taki sposób, by nagrywały moją twarz i widok za przednią szybą. Asystent operatora włączył je i zostawił, a potem pobiegł sprawdzić, czy reszcie ekipy niczego nie potrzeba.
Zwykle przy kamerach asystował Paul Bamford, ale właśnie został awansowany na operatora i tamtego dnia po raz pierwszy filmował, więc nie musiał doglądać innych operatorów.
Dźwiękowcy, Russell i Barney, sprawdzili mikrofon przyczepiony do mojego kombinezonu i upewnili się, że baterie są właściwie podłączone, a potem zajęli pozycje u boku operatorów kamer, by nagrać ryk silnika, kiedy samochód będzie mknął po pasie. Dla mnie ta część dnia nie sprowadzała się jednak do kręcenia ujęć.
Nie występowałem jako prezenter telewizyjny, lecz jako kierowca samochodu z silnikiem odrzutowym. Powtórzyłem w myślach cierpliwe i szczegółowe objaśnienia Colina dotyczące tego, co mam robić, i oparłem dłoń o bok pojazdu gotów wgramolić się do środka. Colin stanął przy mnie, żeby przypomnieć kolejność działań i sprawdzić, czy jestem w stanie prowadzić.
Ciąg dalszyTUTAJ