Bzdurne znaki? Ograniczeń przybyło dwukrotnie!

W zeszłym roku Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad obiecała przyjrzeć się niepotrzebnym znakom drogowym. Na jej stronie internetowej zgłosić można konkretne przypadki nieprawidłowego lub zbędnego oznakowania.

O usunięcie części znaków apelował jeszcze poprzedni minister transportu. Zanim zegarek Sławomira Nowaka wybił ostatnią godzinę urzędowania, minister ogłosił, że usunięcie zbędnych znaków to element zakrojonego na szeroką skalę planu poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach.

Okazuje się, że problem znany większości polskich kierowców dotyczy również wielu innych krajów. Walkę ze zbędnymi znakami prowadzą np. brytyjscy drogowcy.

Obecnie - jak wynika z danych opublikowanych przez tamtejsze ministerstwo transportu - przy brytyjskich drogach zamontowanych jest około 4,5 mln znaków drogowych. Eksperci wskazują, że w ostatnich 20-latach ich liczba zwiększyła się przeszło dwukrotnie!

Reklama

Dla przykładu, w 1993 roku w Anglii zamontowanych było 224 885 znaków informujących o ograniczeniu prędkości. W zeszłym roku było to już 441 400 znaków.

W ostatnim dwudziestoleciu Wyspy Brytyjskie nawiedziła też klęska urodzaju dotycząca progów zwalniających. Dwadzieścia lat temu było ich w Wielkiej Brytanii dokładnie 4 675. Dziś jest ich już 98 351! Oznacza to, że ich liczba zwiększyła się niemal dwudziestokrotnie.

Oczywiście można twierdzić, że stawianie ograniczeń prędkości i progów zwalniających to efekt drogowego postępu i chęci zmniejszenia liczby wypadków. Wypada jednak zauważyć, że w ostatnich dwudziestu latach w dziedzinie motoryzacji największy postęp dotyczył właśnie poprawy bezpieczeństwa pojazdów. Dotyczy to nie tylko zdecydowanie efektywniejszych hamulców, ale też stosowania na szeroką skalę takich wynalazków jak poduszki powietrzne, wzmocnienia boczne czy elektroniczne systemy wspomagające kierowcę.

Dziś przeciętnej klasy samochód osobowy jadący z prędkością 70 km/h do całkowitego zatrzymania potrzebuje około 50 metrów (wliczając to opóźnienie wynikające z czasu reakcji kierowcy). Jeszcze 20 lat temu, gdy na drogach przeważały konstrukcje tkwiące technicznie w latach siedemdziesiątych, dystans często był nawet dwa razy dłuższy.

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że wg danych dotyczących wypadków z udziałem pieszych, w obszarze zabudowanym kierowca dostrzega przechodnia z odległości - około 40 metrów. Stąd też, w większości krajów Unii Europejskiej, wzięło się ograniczenie prędkości do 50 km/h "w mieście". Taka prędkość - wliczając w to drogę hamowania i czas reakcji - zapewnia pieszym względne bezpieczeństwo.

Otwartym pozostaje natomiast pytanie, czy przeciętny czas reakcji kierowcy, który waha się średnio między 0,8 a 1 s, nie byłby lepszy, gdyby kierujący bardziej skupiał się na obserwowaniu drogi niż analizowaniu dziesiątków znaków...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy