Zdarzenie z piratem drogowym, rzecz o uporze

Sporo ostatnio się dzieje wokoło bezpieczeństwa drogowego. Wszyscy doświadczamy tego, że samochodów przybywa szybciej niż dróg, nasz pośpiech jest spory i wiadomo - nie zawsze jesteśmy aniołkami. Co jednak odróżnia zwykłego użytkownika drogi od bandyty drogowego? Zachowanie i świadomość, że nie ma już anonimowości na drodze. (*)

Patrząc na kolejne wiadomości pełne obrazów z wypadków, patrząc na rodziny ofiar, ma się wrażenie, że to gdzieś daleko, że to nas nie dotyczy, że ci źli ludzie, bandyci drogowi, co postępują bezmyślnie i źle, to są gdzieś tam, w Rybniku, Kamieniu Pomorskim czy Poznaniu. Czyli daleko.

Nic bardziej mylnego. Bandytyzm drogowy nie jest cechą specjalną. Nie ma z tego szkoleń i z tym się człowiek nie rodzi. "Road rage" (z angielskiego "drogowa wściekłość" albo "agresja drogowa") jest wynikiem splotu braku kultury osobistej oraz przekonania, że w samochodzie taki delikwent jest niezniszczalny. Wówczas takiemu pacjentowi zdaje się, że może dosłownie wszystko a konsekwencje poniosą wyłącznie inni. Tak, pierwsze konsekwencje ponoszą inni. Lecz finalnie wracają one do sprawcy. I o tym jest poniższy tekst.

Reklama

Zdarzenie

Sierpień 2012, poranny korek, ul. Jagiellońska przy FSO (przedłużenie Modlińskiej), w stronę Ronda Starzyńskiego. Mój raport kwartalny zamknięty, prezentacja skończona, konferencja dopiero jutro. Luz, wyciszenie. Jedziemy z Małżonką do pracy, ładny dzień, bez pośpiechu, dość dużo samochodów. Dla odmiany bierzemy mniejszy samochód, jedziemy, ale nie szybciej niż 40 km/h, szybciej się nie da. Nerwowo jadący obok pan w swoim Audi A4, nagle zjeżdża na nas z pasa obok, spychając nas z pasa. Trąbię. Kierowca Audi nic sobie z tego nie robi. By uniknąć kolizji lądujemy na pasie zieleni. Pierwsza myśl: cholera, co za kretyn. Ale OK, zdarza się. Szczęśliwie jechaliśmy drobnym pojazdem Małżonki, bez pośpiechu, więc i na pasie zieleni wylądowaliśmy bez większych konsekwencji. Opony po krawężniku całe. Kierowca Audi uciekł. Możemy jechać dalej, choć już zaczynamy żałować, że trzeba było wziąć większy samochód.

Poprawka, bo einmal ist keinmal

Zjeżdżamy z powrotem na asfalt. Jedziemy w stronę Starzyńskiego. Układ ruchu pojazdów na poszczególnych pasach ruchu powoduje, że jadąc środkowym pasem wyprzedziliśmy kierowcę Audi. Ignoruję go, robimy telefonem foto tablicy rejestracyjnej, jedziemy dalej. Pan z Audi zareagował źle na foto pojazdu. Nadal mamy dużo czasu, korek, szumi klimatyzacja, jedziemy.

Ku mojemu zdumieniu kierowca Audi, na wysokości ul. Kotsisa, ponownie wykonał taki sam manewr. Tym razem wjeżdża w nas na wysokości błotnika, słyszymy huk, wciskam hamulec, Audi wjeżdża przede mnie i bez powodu/przyczyny zmusza mnie do nagłego hamowania. Praktycznie do zera. Być może ten pan nie lubi Yarisów na lewym pasie, być może mnie z kimś pomylił albo też moja Żona się jakoś naraziła, kto wie?

Przelatuje mi przez głowę, że może jedziemy służbówką i pacjent z Audi nie lubi firmy na burcie samochodu. Ale nie, sprawdzam kolor - jedziemy prywatnym. Mam absolutną pewność, że tym razem zrobił to celowo, rozmyślnie. Mamy też pewność, że mamy do czynienia z bandytą. Sprawca po raz drugi ucieka a Yaris 1.2 jest dość słabym bolidem pościgowym. W mojej głowie pojawia się myśl: "Mamy małe dzieci. Trzeba Żonie koniecznie zmienić samochód na większy".

... ciągle w tym samym korku

Bandyta przepycha się między samochodami przed nami. Zmieniając pasy zyskuje 2 może 3 pojazdy, kosztem kolejnych wymuszeń. Wyprzedzone przez niego samochody zmieniają pas na skrajny prawy. Wygląda, że kierowca Audi jest pod wpływem alkoholu albo dragów (narkotyków), dzwonię więc na 112. Policja mówi, że już wysyła ekipę do interwencji. I żebym się nie rozłączał, udzielając informacji, gdzie sprawca się udaje. Tak przejechaliśmy w porannym korku kolejne 500 metrów. Naiwnie myślę, że Policja wyjedzie ze swojej bazy na Jagiellońskiej (za dużo filmów o szlachetnej i sprawnej Policji).

Na wysokości Jagiellońska 78 (na wysokości stacji Neste/Shell) sprawca ponownie hamując bez uzasadnienia, zmusza mnie do zjazdu na pas do skrętu w lewo. OK, nic nie zrobiłem a problem narasta, więc trzeba to jakoś odsunąć od siebie. Nie ma sprawy, zjeżdżam i dojeżdżamy obaj do końca mojego pasa. Pirat z Audi bawi się dobrze: zablokował mi możliwość zjazdu z niego, zatrzymując bez przyczyny swój pojazd i blokując przejazd nie tylko naszej Toyoty, ale też innych samochodów, trąbiących za nim. Rusza dopiero po serii klaksonów kierowców widzących te zdarzenia.

Policja w telefonie mówi, że jedzie. Kiedy będzie - nie wiadomo, czyli pewnie nigdy. Myślę sobie: "ciekawe debilu, czy do mojego terenowca też byś tak startował?"

Dość tego!

Na najbliższym skrzyżowaniu, 300 metrów dalej, samochody zatrzymują się na światłach. Biedny Yaris. Absolutnie świadomie forsuję pas rozdzielający, wjeżdżam przed Audi, tarasuję przejazd stojącemu bandycie (na światłach przy ul. Golędzinowskiej). Miara się przebrała. Wysiadłem z pojazdu i ze słuchawką przy uchu poinformowałem sprawcę, że wezwałem Policję, że uciekł z miejsca kolizji i że czekamy na jej przyjazd. Na te słowa kierowca Audi cofa a następnie, wymuszając pierwszeństwo na innym kierowcy, gwałtownie rusza i ucieka z miejsca zdarzenia.

Oki-doki. To nie jest film o dzikim zachodzie, więc spotkamy się wkrótce w innej scenerii i poznamy się bliżej. Sprawę zgłaszamy tego samego dnia na Policję a ponieważ nic nie wiemy o bandycie, składamy to do Drogówki, na ul. Waliców w Warszawie.

Drogówka 1, jak ze Smarzowskiego

Rozpoczyna się zaskakujący splot wydarzeń. Drogówka zbiera zeznania. Po zebraniu zeznań obu stron policja uznała, że wersja Jerzego T. (bandyta z Audi) versus zeznania mojej Żony i moje wykluczają się. To zrozumiałe, sprawca przyjął taką linię obrony. Mała uwaga formalna: zeznając w charakterze świadka, świadek ma obowiązek mówić prawdę i zostaje pouczony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Jeśli więc treść zeznania różni się od rzeczywistości, sugeruje to, że ktoś złożył fałszywe zeznania. Jednak okazuje się to nieistotne: oto na podstawie rozbieżnych zeznań Policja uznała, że brak jest podstaw do wniesienia wniosku o ukaranie do Sądu (to błąd, Policja, w przypadku wątpliwości, ma obowiązek skierować sprawę do Sądu).

Pan w swoich zeznaniach oczywiście nie przypomina sobie niczego, jednakowoż doświadcza nagłego olśnienia i zeznaje, iż pamięta, że groziłem mu prawnikiem (no cóż, ostrzeżenie to zrealizowałem, o czym mowa poniżej).

Odmowa Policji skierowania sprawy wniosku o ukaranie to jawne kuriozum: w trzech akapitach odmowy nie ma żadnego z obowiązkowych pouczeń, dotyczących trybu odwołania czy praw do wniesienia samodzielnego wniosku o ukaranie. Dla Policji sprawa szybko okazała się zamknięta. Złożyłem wniosek o dostęp do akt (każdy ma takie ustawowe prawo). Odmowa. Złożyłem zażalenie na odmowę dostępu do akt. Bez skutku, drogówka ma centralnie w du..ie Ustawę o dostępie do informacji publicznej.

Szkoda mi czasu na wniosek do Sądu Administracyjnego, moim celem jest dopaść sprawcę a nie walka z Policją. No to skarga do komendanta głównego Policji. Cisza. Dziwne.

Bandyta

Nie odpuszczam. Jerzy T. z Audi przecież nie wziął się znikąd. Miałem szczęście do wybitnych nauczycieli i wychowawców (Profesor Winczorek byłby dumny widząc, jak doprowadzam sprawy do końca), oni zawsze mówili, że najciekawsze case'y to te pozornie nierozwiązywalne. Tracąc zaufanie do bezstronności Policji, postanowiłem sam sprawdzić kim jest sprawca. Bo jeśli Komenda Stołeczna Policji tak bardzo mu sprzyja a Wydział Ruchu Drogowego traktuje, że pana Jerzego T. nie ma, to musi być ku temu powód. Jaki?

Drogówka 2, 3 i 4

Po dwóch kolejnych wizytach w Wydziale Ruchu Drogowego w Warszawie odkryłem, że radca, podpisujący odmowy do mnie, unika kontaktu ze mną jak ognia a moje zainteresowanie sprawcą wywołuje rosnący popłoch pomiędzy Policjantami. Funkcjonariusze mają pecha i to podwójnie: pracuję bowiem w sąsiednim wieżowcu i więc w przerwie obiadowej zamiast na schabowego, wpadam sobie na do drogówki na ul. Waliców, a po drugie - z racji innych obowiązków znam Policję od środka.

Przy drugiej wizycie jasno wskazałem, że chcę się spotkać z Komendantem WRD (Wydział Ruchu Drogowego). Policja na Waliców ponownie wzywa i przesłuchuje moją Żonę, co kończy się awanturą, gdy przesłuchujący ją policjant spisując jej zeznania usiłuje podważać moje zeznania (tak, tak, to się dzieje naprawdę). Zachodzę w głowę: kim jest Jerzy T. do cholery?

Kolejni funkcjonariusze przekazują sobie mnie niczym gorący kartofel a wszystkie moje spotkania z kolejnymi Policjantami były poprzedzane długimi konsultacjami za zamkniętymi drzwiami (czyli np. idziemy do jakiegoś oficera, po czym 10 minut czekam na korytarzu, a w tym czasie mój prowadzący i oficer, z którym zaraz mam się spotkać, gadają w gabinecie). Finalnie, przy czwartej wizycie, trafiam do zastępcy komendanta WRD. Ten obiecuje, że sprawdzi i oddzwoni. Oddzwonił? Oczywiście nie. Zrozumiałem: Policji nie zależy im na wyjaśnieniu sprawy oraz ukaraniu sprawcy. To kim wobec tego jest sprawca?

W międzyczasie samodzielnie identyfikuję kim jest bandyta z Audi, w końcu świat nie jest duży. Dużo grzebania. Wiem już, kim jest. Ale nie uprzedzajmy zdarzeń. Nie jest to wiedza budująca i przez pewien czas, parę dni, nie wiedziałem, co z tym począć. Do czasu, czasem jednak potrzeba konkretnego bodźca, by zrozumieć, że nie wolno takich spraw zostawiać samych sobie.

Warszawa nocą

Tydzień później, centrum Warszawy. Bez wyraźnego powodu, zatrzymuje nas do kontroli nieoznakowany pojazd Policji, w środku dwóch nieumundurowanych ludzi. Spieszymy się na umówioną wizytę do lekarza, Żona jest w zaawansowanej ciąży, mówimy o tym na wprost.

Panowie dokładnie przeszukują cały samochód, przez 40 minut oglądają schowki, o których już dawno zapomniałem, że istnieją. Na pytanie o powód kontroli coś tam burczą pod nosem. Nabierają bystrości na pytanie czy mają nakaz przeszukania pojazdu. W zamian pytają, czy potrzebuję większych problemów. Nie potrzebuję, jeśli chcą odkręcać koło zapasowe - proszę bardzo. Puszczają nas wolno, bredząc coś o narkotykach, które to "stają się społecznym problemem".

Po spisaniu numerów odznak sprawdzam smutnych panów po swojemu. Dostaję zwrotną informację, że byliśmy sprawdzani przez Wydział Poszukiwań Celowych i Identyfikacji Osób Komendy Głównej Policji. To są ci panowie, co szukają np. zbiegów z aresztu.

Pamiętam BARDZO wyraźnie swoją myśl z chwili, gdy dostałem potwierdzenie tożsamości nieumundurowanych panów: "Nie misiu, tobie w tym Audi zdaje się, że jesteś anonimowy. Ale już teraz wiem, kim jesteś i teraz (...) ja z tobą zatańcuję".

Funkcjonariusz

Rzeczywistość, kiedy mówimy "sprawdzam" okazuje się być ciekawa. Oto bowiem sprawca zdarzeń opisanych wyżej, Jerzy T., absolutnie nie jest w Policji osobą anonimową. Przez 35 lat pracował w resorcie MSW, a w trakcie swojej pracy był m.in. szefem/komendantem Szkoły Policyjnej w Słupsku a następnie wysoko postawionym oficerem Komendy Głównej Policji w Warszawie. Brzmi znajomo.

W 2006 roku, roku weryfikacji służb, opisywany sprawca, mówiąc językiem korporacji: "wybrał drogę kariery poza strukturami firmy". Mieszka wówczas na policyjnym osiedlu w Legionowie. Jest rzeczą niemożliwą, by dla szefostwa Komendy Stołecznej Policji był osobą anonimową. Tym bardziej, że charakterystyczny samochód sprawcy regularnie spotykam zaparkowany pod siedzibą Komendy Stołecznej w Pałacu Mostowskich, na parkingu niedostępnym dla zwykłych obywateli.

Zawodowo Jerzy T. pracuje dziś w WOPR jako prezes tej instytucji, ma usta pełne frazesów o bezpieczeństwie, w rzeczywistości jednak ucieka z miejsca zdarzenia, jakie powoduje w ruchu drogowym. Swoją rozprawę doktorską, którą obronił niespełna rok temu na Wyższej Szkole Policji w Szczytnie, poświęcił roli WOPR w bezpieczeństwie państwa. Ciekawe jak smakuje taki dysonans? Czy Jerzy T., bandyta drogowy, może cokolwiek powiedzieć o bezpieczeństwie?

Sąd w Legionowie 1

Dobrze. Policja nie może / nie chce pomóc. Nie ma problemu. Zidentyfikowałem sprawcę. Składam do Sądu Rejonowego w Legionowie wniosek o ukaranie. Klasycznie, po kolei: kto składa, przeciwko komu, adresy, dane, okoliczności zdarzeń, dowody, wniosek o grzywnę, foto pojazdu. Prezes Sądu w Legionowie zwraca mi wniosek bez rozpoznania, w celu cyt. "wskazania nazwiska osoby obwinionej". Ki czort, nazwisko T. powoduje aż takie bielmo?

Sąd w Legionowie 2

Składam więc ponownie wniosek o ukaranie sprawcy. Tym razem Sąd w Legionowie dla odmiany stwierdza, że nie jest właściwy miejscowo i kieruje sprawę do rozpoznania do Warszawy. Gwoli uzupełnienia: Jerzy T. jest obecnie mieszkańcem gminy Jabłonna, podobnie jak ja. Prawnik konsultujący moje decyzje mówi: "ej chłopie, no to są już jakieś jaja, oni grają na przedawnienie orzeczenia, licząc, że mu się upiecze. Użyj swojej perswazji w Sądzie w Warszawie". Używam.

Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi Północ

Sądy w Warszawie, są bardzo obciążone. Sąd Warszawa Praga Północ taka właśnie jest i Prezes Sądu w Legionowie, kierując wniosek właśnie tam, wie o tym na 100%. Mimo to, obciążony Sąd w Warszawie działa szybciej, niż Sąd w 50-tysięcznym Legionowie.

Sąd w Warszawie nie ma wątpliwości i po analizie akt wydaje wyrok skazujący sprawcę, rozszerzając kwalifikację czynu o kolejny paragraf. Wyrok i grzywna 1.000 zł uprawomocniły się w grudniu 2013. Na Gwiazdkę przypilnowałem, by grzywna poszła do egzekucji bez zwłoki a wpis o wykroczeniu - do ewidencji punktów. Żona dostała nowy, duży i ciężki samochód, wyposażony w kamerę. Causa finita.

Po co to piszę?

Z trzech powodów: Po pierwsze: bandytów drogowych należy bezwzględnie zgłaszać Policji dla naszego wspólnego dobra. Zawsze. Odpuszczanie im, to milcząca zgoda na tragedię gdy nie powstrzymany w porę głupiec zrobi krzywdę komuś innemu. Nam szczęśliwie udało się wyjść bez szwanku, lecz doczytajcie do końca.

Nie zostawiajcie przemocy drogowej samej sobie, bo każde takie wykroczenie może wrócić przeciwko Wam lub Waszym bliskim. Nie musicie mieć nagrania wideo, wystarczy Wasze zeznanie + świadek. Bandytę drogowego powinniśmy zaciągać za każdym razem do Sądu i wyrokami sądowymi eliminować takie zachowania.

Po drugie: Policja i Sąd w Legionowie nie zawsze potrafią lub chcą sprostać sytuacji. Pamiętajcie więc, że Policja jest jedynie elementem większej układanki i pracują tam ludzie tacy, jak my. Zdarzają się więc i przyzwoici, fajni Policjanci, ale też bywają sfrustrowani, źli i nieprzygotowani funkcjonariusze, broniący "swoich" w imię źle pojmowanej solidarności zawodowej (świetnym tłem do mojego pisania jest lecący właśnie na ekranie obok "Dom Zły" w TVP1 Wojtek Smarzowski trafnie pokazuje, czym kończy się przyzwolenie na zło). Dlatego pilnujcie swoich praw i czytajcie to, co podpisujecie; Policjant w Polsce nie zawsze czuje potrzebę by Wam pomóc.

Po trzecie: panie Jerzy T., teraz będzie do pana. Otóż poświęciłem nieco czasu na obejrzenie jak się Pan zachowuje na drodze w inne dni, w innych częściach miasta i na trasie w Polsce. Warszawa to nie jest duża wieś - mieszkamy blisko siebie, pracujemy nie tak daleko od siebie i wszyscy przez kogoś się znamy. Jeździmy tą samą trasą, o podobnych porach a rejestrację w służbowym Audi ma pan jedną. Do tego znajdzie pan jeszcze interesującym post scriptum, jak sądzę.

I powiem panu na wprost: dla pana, byłego funkcjonariusza służb, 180 km/h na oznakowanym obszarze zabudowanym w drodze do Piotrkowa Trybunalskiego jest tak samo łatwe, jak tarasowanie całego chodnika na Mokotowie tuż przed wejściem do budynku. Wymuszanie pierwszeństwa przy zmianie pasa na ul. Belwederskiej jest dla równie pana łatwe i powtarzalne jak przejazd przez czteropasmowe skrzyżowanie na "żółtym". Dlatego już dawno powinien pan stracić prawo jazdy za to, co pan robi na drodze, bo sprowadza pan niebezpieczeństwo w ruchu drogowym na innych uczestników ruchu (co nie umknęło uwadze Sądu w Warszawie). Robi Pan to nawet na ulicy Leśnej w Jabłonnie.

Gdybym był mściwy, już dawno by pan to prawo jazdy stracił.

Nie potrzebuję tego. W zamian chcę czegoś innego: niech się pan zastanowi, że na tych ulicach nie jest pan sam. I że duża część z nas, zwykłych kierowców ma w samochodach kamery. Niech pan nie powtarza więcej swoich wybryków, bo bycie byłym policjantem nie daje panu glejtu na bezkarność.

PS. Czy wie pan, że w ramach swojej pracy, bywam korporacyjnym sponsorem WOPR? I to takim z prawdziwego zdarzenia, bo nawet pan się chwali współpracą ze mną? Dlaczego nie zatrzymałem tej współpracy? Wie pan, jedyne co nas łączy, to woda; dla Pana to pomysł na utrzymanie się w fotelu prezesa WOPR. Dla mnie to kwestia bezpieczeństwa na wodzie, bardzo ważna sprawa dla wielu dla wielu ludzi związanych z wodą.

Cała reszta nas różni, a zwłaszcza podejście do bezpieczeństwa na drodze oraz kwestie zwyczajnej przyzwoitości. Więc jak będzie pan kupował następne łodzie, niech pan pomyśli, że zgoda na ich sfinansowanie przeszła przez moje biurko.

Powinien pan wreszcie zatrybić, że wbrew temu co się panu zdaje, Warszawa to mała wieś, Jabłonna to raptem 4 skrzyżowania. Zegrze to nie Atlantyk a Modlińska - to nie Meksyk.

I nie jest pan już anonimowy.

Dla niedowierzających: prawomocny wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi-Północ w Warszawie, VIII Wydział Karny, ul Terespolska z dnia 23 października 2013, SSR Janusz Pelczarski, sygnatura Akt: VIII W 324/13. Akta zawierają karty sprawy II W 1227/12 "prowadzonej" przez Sąd w Legionowie. Czytelnia akt na ul. Terespolskiej jest czynna od 8:00 do 15:00, akta można zamówić na poczekaniu, koszt: 0 zł, konieczny dowód osobisty.

(*) - List nadesłał Marcin. Staraliśmy się skontaktować z kierowcą, który jest niechlubnym bohaterem tego listu. Niestety bez rezultatu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy