Słowacki "haracz" od Polaków

Szanowna Redakcjo. Po powrocie z urlopu i przykrych doświadczeniach z policją na Słowacji znalazłem artykuł na stronach Interii o " Słowackiej obławie na Polaków ". Zdecydowałem się opisać również naszą historię. (*)

W niedzielę popołudniu wracaliśmy dwoma samochodami z grupą przyjaciół z wyjazdu narciarskiego w Austrii. Podczas przejazdu przez kolejne słowackie miejscowości wskazania nawigacji kręciły się wokół 50 km/h. Naszym błędem było przyspieszanie na widok tablicy końca miejscowości.

Kawałek za Trsteną, kilka kilometrów przed polską granicą, zostaliśmy zatrzymani przez słowacką policję. Byłem przekonany, że to rutynowa kontrola drogowa. Ku naszemu zaskoczeniu zostaliśmy poinformowani o kontroli prędkości w miejscowości oraz o nałożonych na nas mandatach w wysokości 200 euro na każdy samochód!

Okazało się, że jakieś 100-150 m przed tablicą końca obszaru zabudowanego zaparkowano na poboczu nieoznakowaną Skodę Fabię z otworem w atrapie chłodnicy, w którym umieszczono radar. Skoda robiła zdjęcia tylnych tablic rejestracyjnych, mijających ją pojazdów, czyli tuż przed opuszczeniem obszaru zabudowanego, w którym obowiązywało 50 km/h. Nasze pomiary wykazały 85 i 86 km/h.

Podczas zatrzymania na poboczu stały już trzy inne samochody, wszystkie z polskimi rejestracjami. Kierowca przed nami otrzymał mandat 300 euro za 91km/h.

W związku z brakiem gotówki zostaliśmy poinformowani o wystawieniu mandatu kredytowego oraz o zatrzymaniu dokumentów do momentu opłacenia mandatu lub o możliwości pobrania pieniędzy z bankomatu w Trstenie.

Zdecydowaliśmy się zawrócić i jechać po pieniądze. Na konieczność przekroczenia linii ciągłej przy zawracaniu i brak dokumentów, które zostały zatrzymane, już nikt nie zwracał uwagi.

Zażądaliśmy wglądu w pomiary i taryfikator. Na zdjęciach nie było widać czy zostały wykonane przed czy za tablicą obszaru zabudowanego. Pokazano nam również taryfikator, wg którego za przekroczenie prędkości można zapłacić nawet 650 euro! Od "operatora" Skody usłyszeliśmy tylko ironiczne pytanie, czy podobają nam się zdjęcia. Policjantowi, zbierającemu "haracz", kolejne "setki" wysypywały się z portfela. Takim sposobem słowacka policja odesłała nas do kraju z budżetem uszczuplonym o 400 euro.

Pozornie kolejna historia rozczarowanego kierowcy, złapanego na gorącym uczynku. Należy jednak zwrócić uwagę na formę kontroli, porę dnia i miejsce dokonywania pomiaru.

Mierząc prędkość pojazdów przy wyjeździe z miejscowości, motywem na pewno nie jest dbanie o bezpieczeństwo w terenie zabudowanym, ale uzyskanie najwyższych pomiarów. Niedzielne popołudnie i przygraniczna miejscowość to czas i miejsce powrotu polskich turystów, którzy na Słowacji zostawili swoje pieniądze za usługi, paliwo i winiety.

Z tych faktów wyłania się klarowny obraz wykorzystywania słowackich organów państwowych do dyskryminacji i nękania polskich obywateli. Uważam, że kwestia tego zjawiska, które nie ogranicza się do pojedynczego incydentu, powinna zostać poruszona na szczeblu międzynarodowym. Inaczej zgodzimy się na to, że narastać będzie niechęć i napięcie w stosunkach polsko-słowackich. Z poważaniem, Piotr.

(*)- list do redakcji pechowca.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: haracz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy