Pelikanizzi

Rozmawiamy z Mariuszem Pelikańskim, jednym z najbardziej utalentowanych kierowców rajdowych młodego pokolenia.

- Robisz oszałamiającą karierę rajdową. Czy pamiętasz jeszcze kiedy się to wszystko zaczęło?

- Oczywiście! Jak każdy młody chłopak marzyłem o tym, by zostać strażakiem, policjantem i kierowcą rajdowym. Pamiętam, że gdy miałem 12 lat jeździłem po podłodze pokrywkami i talerzami podkradanymi mamie z kuchni. Wtedy jednak bardziej inspirowały mnie ciężarówki i inne duże samochody. (śmiech)

- Jednak nie zostałeś kierowcą TIR-a, lecz jednym z najbardziej obiecujących kierowców młodego pokolenia...

- Miło to słyszeć. A rajdy zafascynowały mnie przez zupełny przypadek. Kiedyś jadąc z kolegą minęliśmy kilka rajdówek udających się, jak się później okazało, na jedną z prób KJS-owych. Wpadł mi w oko przepiękny Cosworth i postanowiliśmy pojechać za nim, by zobaczyć, co tam się tak właściwie dzieje. To był mój pierwszy kontakt z rajdami - stałem jak oczarowany i nie mogłem się nadziwić, co ci młodzi chłopcy robią ze swoimi samochodami. Też tak chciałem! Szybko zacząłem samemu startować, najpierw wysłużonym Polonezem, którym jeździłem raczej dla publiczności niż dla wyniku, później przyszedł czas na malucha. Kupiłem naprawdę dobrze przygotowanego Fiata 126P , jednego z najszybszych i najmocniejszych spośród tych, które się wówczas ścigały. Szybko przyszły pierwsze sukcesy - po półtorej roku szaleństw wygrałem chyba wszystko, co było do wygrania, z tytułem Mistrza Polski włącznie.

Reklama

- Równie dobrze poradziłeś sobie w Pucharze PZM.

- Byłem przekonany, że moje rajdowanie skończy się na poziomie malucha. W PPZM potrzebny był już określony budżet - udało się go jednak zgromadzić i dopiero wówczas wyrobiłem licencję potrzebną do dalszych startów. Pojechałem na pierwszy rajd w zupełnie nowym dla mnie samochodzie - Cinquecento i... zwyciężyłem w swojej klasie. Reszta sezonu układała się różnie - konkurencja mocno nas naciskała, udało się jednak wygrać większość rajdów i ostatecznie już w pierwszym sezonie startów zdobyć tytuł Mistrzów Polski klasy N-0.

- A następnie w Pucharze Peugeota RSMP?

- To nie jest takie proste. Droga do sukcesu była daleka i niezwykle trudna. Przed sezonem 2002 po raz kolejny stanąłem przed alternatywą związaną z finansami. Albo zgromadzę potrzebny budżet i zgłoszę swoją kandydaturę do Pucharu Peugeota, albo uciułam mniejsze pieniądze na inne auto i nadal będę startował w PPZM.

Postawiłem wszystko na jedną kartę - sprzedałem wszystko, co mogłem sprzedać - kawiarenkę internetową, rajdówkę, prywatny samochód. Mimo, że przyjaciele zadeklarowali pomoc w zgromadzeniu brakującej kwoty, nadal nie byłem pewien, czy będę jeździł Peugeotem. Wiedziałem, że zostaną one przyznane tylko bardzo dobrym i utalentowanym zawodnikom.

- Początkowo Twój triumf wcale nie był pewny...

- Musiałem zapłacić frycowe (śmiech). Peugeotem wjechałem na zupełnie nowe, o wiele trudniejsze niż znane mi do tej pory, rajdowe trasy Mistrzostw Polski. Brakowało mi doświadczenia, znajomości profesjonalnych opon, nowego samochodu. Jednak już końcówka sezonu 2002 była obiecująca, wygraliśmy nawet dwa ostatnie rajdy. Myślę, że stało się tak głównie za sprawą zmiany naszego stylu jazdy.

- Przez co kibice mogli poczuć się zawiedzeni, oczekując z Twojej strony widowiskowej jazdy poślizgami?

- Nie przestałem jeździć bokami. Po prostu nie jadę tak w tych miejscach, gdzie nie należy tego robić, gdzie z takiego stylu jazdy wynika ewidentna strata czasowa. Niestety, są to zazwyczaj miejsca, gdzie gromadzi się najwięcej kibiców. Dlatego też serdecznie zapraszam wszystkich na dużo bardziej widowiskowe szybkie partie. Mogę obiecać, że zobaczą tam moją rajdówkę jadącą bokiem przy naprawdę dużej prędkości. Tylko pamiętajcie - stójcie daleko od drogi, w bezpiecznych miejscach.

- - O zwycięstwie w Pucharze Peugeota zdecydował tylko 1 punkt...

- To prawda, tak został ułożony system pucharowej punktacji. Wygraliśmy wszystkie rajdy sezonu 2003, lecz jednego z nich nie ukończyliśmy z powodu awarii. To zepchnęło nas na drugą pozycję i właściwie aż do ostatniego rajdu, do ostatnich metrów, nie byliśmy pewni zwycięstwa. A konkurencja nie pozwalała na ani chwilę wytchnienia.

- Po zakończeniu rozgrywek pucharowych spróbowałeś swych sił w aucie z napędem na obie osie. Skąd taki pomysł?

- Dzięki nieocenionej pomocy Janusza Kuliga, który pomógł nam w wypożyczeniu auta, a także Maćka Szczepanika, naszego drugiego managera udało się wystartować za kierownicą Mitsubishi Lancera. To miało być dla nas ukoronowanie sukcesu, taka nasza prywatna nagroda. Jadąc na Rajd Barbórki Cieszyńskiej nikt z nas nie przypuszczał, że będziemy w stanie walczyć. Tym bardziej, że był to nasz debiut w aucie napędzanym na cztery koła. Chcieliśmy pojechać bez presji, dla samej frajdy jazdy tak profesjonalnym samochodem.

- Jednak zaskoczyłeś wszystkich i wygrałeś rajd w klasyfikacji generalnej!

- Sam nie wiem jak to się stało. Wszyscy mnie pytają - "jak to zrobiłeś", a ja nie mam pojęcia. Po prostu jechałem. Myślę, że warto pamiętać o tym, że w zwycięstwie pomógł nam pech skądinąd bardzo dobrego i doświadczonego Michała Sołowowa, a także fakt, że mimo zapowiedzi nie wystartował Sebastian Frycz. Szczególnie żałuję tego ostatniego - gdybym miał możliwość porównania się z tym najszybszym kierowcą Mitsubishi w Polsce, mógłbym poznać swoje miejsce w "lancerowym" szeregu.

- Mógłbyś polubić się z Lancerem na dłużej?

- Mógłbym i bardzo bym chciał. Nie należy tego traktować jednak jako deklaracji startów w przyszłym sezonie. Bardzo chciałbym również spróbować swoich sił w mocnej "ośce" - aucie kategorii Super 1600, gdyż pasuje ono do mojego stylu jazdy. Poza tym uważam, że jest bardziej rozwojowe niż Lancer. Ale póki co, są to tylko marzenia. Wciąż staramy się zgromadzić budżet, prowadzimy rozmowy z naszym dotychczasowym partnerem - firmą METPOL. Dodatkowi sponsorzy są pilnie poszukiwani. Jest ciężko, ale jestem przekonany, że uda nam się wystartować na naszym krajowym podwórku w jednym ze wspomnianych aut.

- Jakie są twoje marzenia na przyszłość?

- Od początku mojej kariery wszystko idzie jak po sznurku. Niemal z roku na rok skaczemy do nowego auta i "robimy robotę". Nie sięgam jednak marzeniami daleko. Obecnie, skupiam się na możliwości startów w Polsce, w mocnych autach, gdyż umożliwiają one walkę o najwyższe laury. Gdyby udało mi się odnieść taki sukces, może w kolejnych latach mógłbym wystartować w Mistrzostwach Europy, a następnie Mistrzostwach Świata.

- Niechciałbyś trafić od razu to tej najlepszej ligi?

- Moje doświadczenie jest jeszcze bardzo małe. Zawodnicy RSMŚ to niesamowici kierowcy z wieloletnim doświadczeniem. Ja mam jeszcze mleko pod nosem. Obawiam się, że możliwością startów w Mistrzostwach Świata mógłbym się niepotrzebnie zachłysnąć. Niechciałbym jednym krokiem spalić swojej kariery, na którą tak ciężko i długo pracuję. Najpierw muszę nabrać więcej doświadczenia, a przede mną jeszcze daleka droga.

- Co jednak, gdyby nie udało Ci się zgromadzić potrzebnego budżetu?

- Nawet nie chcę o tym myśleć. Na pewno nie chciałbym kolejny rok ścigać się w Pucharze. Byłoby to już nie tylko stanie w miejscu, a wręcz cofanie się w rozwoju. Nawet postanowiłem już sprzedać swoją pucharówkę. Z drugiej strony znów nie chciałbym przestać w ogóle jeździć w rajdach. Zapewne stanąłbym przed bardzo trudną i ciężką decyzją. Wierzę jednak, że mi się uda. Jestem przekonany, że starty o klasę wyżej są możliwe i że tego dokonam.

- Zatem trzymamy kciuki!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rajd | rajdy | budżet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama