Nienawidzimy innych na drodze

Bardzo dawno temu, kiedy chodziłem do nieistniejącej już dziś szkoły podstawowej w Gdańsku przy nieistniejącej już dziś ulicy, przeżywałem wraz z innymi uczniami koszmar.

Jego autorką była ówczesna pani dyrektor owej szkoły, pani o wielkich aspiracjach zarówno zawodowych, jak i towarzyskich, i chyba jeszcze większej pewności co do własnej nieomylności.

Otóż pani owa przy każdej okazji, gdy nie miała akurat innych zajęć, wpadała jak wicher na szkolny korytarz i wykorzystując swój niekwestionowany autorytet, ustawiała nam "międzylekcyjny wypoczynek". Musieliśmy przed nią defilować wokół hallu, trzymając się za ręce i milcząc. Przecież wiedziała lepiej, jak dzieci w wieku 7-15 lat chcą odreagowywać lekcje.

Przypomniało mi się to jakże traumatyczne przeżycie, bo znów ktoś wie lepiej. Dużo lepiej...

Reklama

Jestem na urlopie. Dużo jeżdżę samochodem, bo tak lubię spędzać wakacje. Tradycyjnie odwiedziłem rodzinny Gdańsk. Wyruszyłem z Warszawy w piątek przed południem, więc nie było mowy o tzw. szczycie urlopowym, a krajowa "siódemka" była dopiero co sprawdzana przez ekspertów z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad pod kątem uporządkowania oznakowania. A mimo to jechałem ponad sześć i pół godziny.

Droga jest koszmarem. Wciąż są tu setki ograniczeń prędkości i zakazów wyprzedzania bez żadnego uzasadnienia czy logiki. Wciąż całe województwo Warmińsko-Mazurskie jest upstrzone słupkami w osi jezdni, które są tak dalece idiotyczne, niebezpieczne i bezprawne, że chętnie bym na nie "zapolował", gdybym miał np. UAZ-a ze stalowymi zderzakami malowanymi olejną. Wciąż drogę urozmaicają jeszcze nawet głupsze wysepki "ustawione dla uspokojenia ruchu" (taką informację przeczytałem na jakimś banerze obok drogi), blokujące wielkie fragmenty drogi, na których można by spokojnie wyprzedzić np. wlokącą się ciężarówkę. A na okrasę - dziesiątki kilometrów podwójnych linii ciągłych. Wszystko oczywiście po to, żeby było nam lepiej. Żebyśmy jeździli bezpiecznie i powoli.

Bo tak jak moja pani dyrektor, zarządcy dróg wiedzą wszystko lepiej. I żeby nam to lepiej wbić w głowę, stawiają przy drodze banery z napisem "50=życie" czy innymi mądrościami. Nie biorą tylko pod uwagę, że kierowca zmuszony do snucia się kilometrami za śmierdzącą ciężarówką staje się agresywny. I gdy dostrzeże choćby cień szansy na wyprzedzanie, nawet ryzykowne, będzie szaleć. I nienawidzi innych uczestników ruchu, i dąży do wyładowania frustracji. A to nie ma nic wspólnego z podnoszeniem poziomu bezpieczeństwa.

Tak jest dzisiaj na wszystkich drogach w Polsce. Wiem, bo sprawdziłem. I chyba jednak nie dam się przekonać, że GDDKiA cokolwiek "ugrała" w starciu z zarządcami dróg. Nadal nie mamy autostrad - i jeśli w ogóle, nieprędko je mieć będziemy. Ale po tym, co mamy, też by się dało jeździć, gdyby nam nie przeszkadzano. Gdyby np. osobnik, który takie kretyństwa stawia i rysuje na naszych drogach, pod nadzorem prokuratorskim musiał w tych warunkach osobiście jeździć - idealnie przestrzegając wszystkich przepisów - to chyba zacząłby się zastanawiać przed podpisaniem kolejnego idiotycznego rozporządzenia.

Na razie nie widzę powodu, dla którego miałbym zostać praworządnym kierowcą. To u nas niemożliwe.

Maciej Pertyński

"POLSKA TO TAKA DZIWNY KRAJ" - zobacz film a przekonasz się dlaczego dziwny :)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koszmar | szkoły
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy