Naród kocha "malucha" Za co? Potrafisz to wytłumaczyć?

Był ciasny i hałaśliwy. Praktycznie pozbawiony bagażnika.

Teoretycznie czteroosobowy, lecz już samo zajęcie miejsc w drugim rzędzie siedzeń wymagało samozaparcia i sporych umiejętności gimnastycznych, a perspektywa dłuższej podróży na tylnej kanapie, z kolanami pod brodą i ściśniętym żołądkiem, mogła cieszyć wyłącznie ludzi o skłonnościach wybitnie masochistycznych.

Dwudziestoparokonny silnik spalał wcale nie tak małe ilości benzyny. Osiągi? Jakie osiągi? Czy w tamtych czasach ktoś w ogóle zastanawiał się, w ile sekund jego samochód rozpędza się od zera do setki?

Reklama

Prawdziwym utrapieniem były częste awarie kopułki aparatu zapłonowego, palca rozdzielacza, gaźnika, termostatu (inna sprawa, że prawie każdy właściciel tego pojazdu auta potrafił dokonać samodzielnie jego podstawowych napraw). Kłopoty ze stale zrywającą się linką rozrusznika powodowały, że niezbędnym elementem wyposażenia auta pojazdu był kij, pozwalający je uruchomić. Hamulce? Szkoda nawet gadać...

O takich cudach, jak wspomaganie kierownicy, elektrycznie otwierane szyby, centralny zamek, klimatyzacja nikt nawet nie marzył. A mimo to Fiat 126 p, zwłaszcza ten w wersjach z lat 70. i 80., wzbudzał i wciąż wzbudza sympatię. Tym większą, im więcej czasu upływa od zakończenia jego produkcji.

O ciepłym nastawieniu Polaków do popularnego "malucha" świadczy ogromne zainteresowanie każdą informacją o niezwykłych odkryciach jego doskonale zachowanych egzemplarzy. Pamiętacie błękitnego fiacika kupionego przez mieszkańca jednej z miejscowości w okolicach Wieliczki? Auto miało 32 lata i zaledwie 132 kilometry przebiegu. Lśniło lakierem i nieskazitelnymi chromami. Fotele wciąż opatulała fabryczna folia. Ani śladu korozji, w doskonałym stanie były również wszystkie elementy gumowe. Całość wręcz pachniała nowością. Prawdziwe cacko.

Jeszcze mniej, bo tylko 100 kilometrów, ma na liczniku inny "maluch". Został wyprodukowany w 1979 r., trzydzieści cztery lata stał w garażu w Piotrkowie Trybunalskim i teraz został wystawiony na sprzedaż w internecie. Gdy cena doszła do... miliarda złotych, aukcję unieważniono.

Fiat 126 p to, z dzisiejszego punktu widzenia, pojazd wielce niedoskonały. Zresztą już w chwili jego prezentacji, jako samochodu, który ma zmotoryzować "przeciętnego Kowalskiego", został przyjęty z lekkim rozczarowaniem. Co prawda ówczesna prasa, zgodnie z duchem epoki propagandy sukcesu, rozpisywała się o nim z entuzjazmem, ale "przeciętny Kowalski" oczekiwał raczej, że będzie motoryzowany przez auto klasy Fiata 127. Cóż, gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Władze dokładały starań, by naród polubił swojego fiacika. Rozbudzaniu sympatii sprzyjało szybko spopularyzowane określenie "maluch", sugerujące, że mamy do czynienia z samochodowym "dzieckiem", które, jak to dziecko, powinno być traktowane pobłażliwie, i któremu, jak to dziecku, wiele trzeba wybaczyć. Na przykład liczne konstrukcyjne wady i niedoróbki, wynikające z bylejakości produkcji. Maluch jest maluchem, ale kiedyś... Pamiętacie naklejki z obietnicą: "Gdy dorosnę, będę porsche"?

Stare dzieje... Z czego wynika jednak współczesna sympatia do Fiata 126p? Na pewno z obecnej tu i ówdzie tęsknoty do PRL, a zwłaszcza czasów Edwarda Gierka, uchodzących za okres rozkwitu gospodarki, bezpieczeństwa socjalnego, pewności zatrudnienia i materialnego dobrobytu. Swoje robi też typowo ludzka skłonność do idealizowania wspomnień, a zwłaszcza własnej młodości: pierwszej miłości, pierwszej randki, pierwszego samochodu... A chyba każdy Polak ma osobiste lub rodzinne doświadczenia związane z małym fiatem.

U wielu osób "maluch" budzi uczucia patriotyczne, bo chociaż był produktem licencyjnym, to z czasem został przecież oswojony, spolonizowany, stając się symbolem dawnej potęgi rodzimego przemysłu motoryzacyjnego.

Naród kocha "malucha". Co ciekawe, inne auta z okresu PRL nie wywołują już tak jednoznacznie ciepłych uczuć. Ba, niektóre wręcz budzą grozę, kojarząc się ze złowrogim aparatem przemocy. Jak choćby osławiona czarna wołga, służąca rzekomo do porywania dzieci.

Naród kocha "malucha", ale można iść o zakład, że gdyby współczesnemu "przeciętnemu Kowalskiemu" zaproponowano, by przesiadł się do niego z obecnie użytkowanego pojazdu, odrzuciłby taką ofertę bez najmniejszego wahania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: naród
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy