Jeździsz bez dokumentów? Możesz mieć duże kłopoty!

Od 5 grudnia ubiegłego roku, w ramach tzw. pakietu deregulacyjnego, kierowcy nie muszą już posiadać przy sobie prawa jazdy. Przepisy, które miały ułatwić życie zmotoryzowanym, przysparzają jednak wielu problemów policjantom i urzędnikom.

Jeszcze przed wprowadzeniem pakietu deregulacyjnego o odsunięcie w czasie zmian w zakresie obowiązku posiadania przy sobie prawa jazdy apelował Związek Powiatów Polskich. Urzędnicy argumentowali, że na obecnym etapie występują zbyt duże rozbieżności między Centralną Bazą Pojazdów i Kierowców, a bazami lokalnymi. Problem w tym, że policjant, który nie ma pewności co do uprawnień danego kierowcy, może np. zadecydować o odholowaniu pojazdu na parking depozytowy...

Związek Powiatów Polskich wskazywał m.in. że system, w ramach którego policjanci mają wzgląd do baz danych, działa w oparciu o CEPiK 1.0. Do dziś nie wdrożono bowiem pełnej funkcjonalności, planowanego od lat, CEPiKu 2.0. W efekcie występować mogą duże rozbieżności miedzy bazą centralną (do której dostęp mają funkcjonariusze policji), a lokalnymi bazami danych poszczególnych powiatów. Eksperci zwracają też uwagę na niezgodność danych CEPiKu oraz Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych (odpowiada za druk dokumentów prawa jazdy). Jeszcze w ubiegłym roku prognozowano, że w skali kraju problem dotyczyć może około 100 tys. kierujących.

Reklama

Jak informuje "Rzeczpospolita", w pierwszych tygodniach funkcjonowania nowych przepisów odnotowano już około 6 tys. sytuacji, gdy - w czasie kontroli - dane z CEPiKu nie pokrywały się ze stanem faktycznym. Taka sytuacja nie tylko może skończyć się odholowaniem pojazdu, ale często sprzyja piratom drogowym. Około 1/4 rozbieżności dotyczy bowiem sytuacji, w której kierowca ma zatrzymane prawo jazdy, chociaż informacji o tym fakcie brakuje w bazie centralnej!

Cytowani przez "Rzeczpospolitą" przedstawiciele Związku Powiatów Polskich zwracają też uwagę na inny problem - aktualizacji danych. Za ustalenie stanu faktycznego i wyjaśnienie rozbieżności odpowiadają urzędnicy z wydziałów komunikacji. Obecnie, w związku z pandemią koronawirusa, mają oni jednak pełne ręce roboty. Nie dość, że wiele wydziałów pracuje w okrojonym składzie kadrowym, to urzędnicy zajęci są natłokiem pracy związanym z przepisami dotyczącymi zgłoszenia zbycia lub nabycia pojazdu.

Przypominamy, że od 1 stycznia ubiegłego kupującemu i sprzedawcy, którzy nie poinformują o zakupie lub sprzedaży pojazdu, grozi kara grzywny w wysokości nawet 1 tys. zł. Gdy wybuchła pandemia koronawirusa, w ramach jednej z kolejnych tarcz antykryzysowych, termin zgłoszenia tego faktu wydłużono z 30 do 180 dni. Obecnie, mimo że mierzymy się właśnie z tzw. drugą falą, wrócono do pierwotnego terminu - 30 dni od daty zawarcia umowy kupna-sprzedaży. W efekcie urzędnicy mają obecnie pełne ręce roboty związanej z weryfikacją nowych zgłoszeń, więc kwestia aktualizacji baz danych zeszła na dalszy plan...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy