Cztery lata dla Zientarskiego? Tak chce prokurator! Wyrok 3 stycznia!

Czterech lat więzienia zażądała w czwartek prokurator dla dziennikarza motoryzacyjnego Macieja Zientarskiego, oskarżonego o nieumyślne spowodowanie wypadku z ofiarą śmiertelną w 2008 r. w Warszawie.

Obrona chce jego uniewinnienia. Ogłoszenie wyroku 3 stycznia 2013 roku.

Według prokuratury zebrany w sprawie materiał dowodowy, a także przeprowadzone postępowanie sądowe potwierdziły, że Zientarski jechał brawurowo. Feralnego dnia mężczyzna stwarzał duże zagrożenie dla innych, umyślnie naruszając zasady ruchu drogowego, co w konsekwencji doprowadziło do tragicznego wypadku - mówiła przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa prok. Urszula Jasik-Turowska.

"Gdyby oskarżony jechał zgodnie z przepisami, to do tego wypadku by nie doszło. Zapomniał, że jedzie jedną z głównych ulic miasta, a nie bierze udziału w wyścigu czy rajdzie Paryż-Dakar" - powiedziała prokurator w mowie końcowej. Wniosła o uznanie winy Zientarskiego i o wymierzenie mu kary czterech lat więzienia i 10-letniego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych.

O uznanie winy wniósł także mec. Tadeusz Wolfowicz, pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej - narzeczonej dziennikarza motoryzacyjnego "Super Expressu" Jarosława Zabiegi, który - jadąc autem z Zientarskim - zginął w tym wypadku.

Reklama

Wolfowicz poparł prokuraturę; dodał, że dwaj świadkowie zeznający w tej sprawie wskazywali, że to Maciej Zientarski kierował ferrari. Mecenas kilkakrotnie podkreślał, że tuż przed wypadkiem samochód jechał z prędkością 150 km/h - na odcinku, gdzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/h. "Oskarżony niewątpliwie umyślnie naruszył normy prawa drogowego" - powiedział Wolfowicz.

Z kolei obrońca Z. mec. Grażyna Flis mówiła przed sądem, że w sprawie jest wiele wątpliwości co do winy Zientarskiego, a zeznania świadków co do tego, kto kierował feralnym ferrari, są sprzeczne. Dodała, że tego dnia i Zabiega, i Zientarski "próbowali" samochód, który był wypożyczony na potrzeby realizowanego przez nich programu telewizyjnego.

Flis dodała, że nikt do końca nie wie, kto przed wypadkiem wsiadł za kierownicę auta. "Było późno i ciemno. Samochód poruszał się z dużą prędkością. Trudno jest dać wiarę w 100 procentach dwóm świadkom. Nie można na tej podstawie skazać człowieka" - mówiła Flis. Dodała, że sam Zientarski już poniósł karę, bo do końca życia będzie kaleką i nie będzie już w stanie nigdzie pracować.

Czerwone ferrari prowadzone - według oskarżenia - przez Zientarskiego rozbiło się w lutym 2008 r. o filar wiaduktu na warszawskim Mokotowie. Samochód jadący z prędkością 150 km/h - na odcinku, gdzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/h - rozpadł się i stanął w płomieniach. Na miejscu zginął jadący autem dziennikarz motoryzacyjny "Super Expressu" Jarosław Zabiega. Maciej Zientarski został ciężko ranny, długo był w śpiączce.

W lipcu 2008 r. mokotowska prokuratura wydała postanowienie o zarzutach dla Zientarskiego, ale ze względu na zły stan zdrowia długo nie mógł on brać udziału w czynnościach. Śledztwo wznowiono w lipcu 2010 r., gdy biegli uznali, że Zientarski można już przesłuchać. We wrześniu 2010 r. przedstawiono mu zarzut spowodowania wypadku przez naruszenie zasad bezpieczeństwa przez niezmniejszenie prędkości. On sam oświadczył, że nie pamięta wypadku i odmówił wyjaśnień. Prokuratura wysłała sądowi akt oskarżenia w październiku 2010 r.

Za nieumyślnie spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia

PS. Mamy zgodę na publikowanie pełnego brzmienia nazwiska.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy