A może tak wprowadzić bojkot autostrad? Kto za?

Każdy wakacyjny weekend przynosi nowe informacje na temat gigantycznych korków, tworzących się przed punktami poboru opłat na autostradach. Tu stało się godzinę, a tam pięć kwadransów. Tu było źle, a tam wręcz fatalnie.

Kiedy w ostatnią  niedzielę  wracaliśmy autostradą A 4 do Krakowa, kolejka do bramek w Balicach kończyła się za Węzłem Tynieckim. Kto zna tę trasę, wie, że to ładnych parę kilometrów. Zgroza.

Oczywiście pewną część winy za ten stan rzeczy ponoszą sami kierowcy. Marudzą, nie mają przygotowanej, odliczonej kwoty i dopiero przy kasie zaczynają szukać pieniędzy. Próbują wdawać się w niepotrzebne dyskusje z inkasentami, wyładowując na nich swoją złość. Tak czy inaczej odpowiedzialność za sprawną organizację ruchu ponoszą jednak gospodarze poszczególnych odcinków autostrad - GDDKiA lub operatorzy prywatni. Niestety, stosowane przez nich środki zaradcze są wręcz rozbrajające. W dniach i godzinach szczytu w Rusocinie, przy wjeździe na A 1, bilety kierowcom wręczają umyślni pracownicy. Po co w takim razie instalowano tam automaty?

Reklama

Podstawowym lekarstwem na korki w punktach poboru opłat jest... doradzanie kierowcom, by wcześniej zjeżdżali z autostrady i kontynuowali podróż drogami lokalnymi. "Szanowni Polacy, co prawda zbudowaliśmy wam trochę fajnych autostrad, ale nie potrafimy sprawnie pobierać opłat za korzystanie z tych dróg, więc jeżeli nie chcecie tracić czasu i nerwów, omijajcie je". Zresztą wielu zmotoryzowanych samodzielnie wpadło na taki pomysł. W Internecie nie brakuje konkretnych porad na ten temat: "Toruniaki już się wycwaniły i zjeżdżają w Turznie na 15-tkę. Jeśli w Grębo jest korek na światłach, to można zawrócić i przez Jedwabno przeskoczyć do Lubicza."

GDDKiA poinformowała ostatnio, że wraz z Ministerstwem Infrastruktury i Rozwoju prowadzi "analizy rozwoju obecnego systemu opłat", nie przesądzając, czym one konkretnie zaowocują. Obiecano jedynie, że problem zostanie rozwiązany "w ciągu kilku najbliższych lat". Kilku, to znaczy ilu? Trzech czy dziewięciu? Ludzie, zlitujcie się! Każdy miesiąc zwłoki oznacza tysiące spędzonych w korkach godzin i litrów niepotrzebnie spalonego paliwa. Powstrzymanie tego marnotrawstwa, zmuszenie urzędników, by zamiast bezustannie analizować, wskazali możliwe rozwiązania i wybrali najlepsze, powinno być jednym z priorytetów rządu. Ten jednak najwyraźniej woli zajmować się innymi, z punktu widzenia zwykłego zmotoryzowanego obywatela, drugorzędnymi sprawami.

I pomyśleć, że tak naprawdę sami zgotowaliśmy sobie ten los. Przecież już w 2002 roku ówczesny wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol proponował wprowadzenie winiet, uprawniających do nieograniczonej liczby przejazdów drogami szybkiego ruchu, których, nawiasem mówiąc, wtedy jeszcze prawie nie mieliśmy. Winieta dziesięciodniowa dla samochodu osobowego miała kosztować 18 zł, miesięczna 54 zł, a roczna 180 zł.

Takie stawki dzisiaj prawdopodobnie zaakceptowalibyśmy bez mrugnięcia okiem, chociaż z biegiem lat niewątpliwie mocno poszłyby one w górę. Wystarczy przypomnieć, że w tamtym czasie za przejazd autostradą A4 z Krakowa do Katowic płaciło się 10 zł (teraz 18 zł).

I właśnie kłopot z rozliczeniami z prywatnymi koncesjonariuszami i zarządcami autostrad był jednym z merytorycznych powodów zarzucenia planów resortu infrastruktury. Te niemerytoryczne to krytyka ze strony opozycji politycznej i powszechne protesty kierowców, twierdzących, że wszystkimi drogami w kraju powinno jeździć się za darmo (i obecnie zresztą podobne opinie nie należą do rzadkości). Minister Pol otrzymał drwiący przydomek "Winietu". Na próżno przekonywał szybko motoryzujący się naród do systemu winietowego, zapewniał, że całość dochodów z opłat byłaby ustawowo przekazywana na budowę i utrzymanie dróg...

Co ciekawe, w 2002 r. jednym z przeciwników wprowadzenia winiet był wiceszef Platformy Obywatelskiej Donald Tusk, który zadeklarował, że PO będzie szukała wszelkich możliwych sposobów, aby zablokować ten projekt. Stwierdził, że wprowadzenie winiet to forma nowego, ukrytego, podatku, tymczasem "nikt w Sejmie nie powinien mieć moralnego i politycznego prawa do podwyższania opłat i podatków, bo Polacy nie są tego w stanie znieść." Jego zdaniem, winiety to główny powód do odwołania wicepremiera Marka Pola.

"Będziemy szukać wszystkich możliwych sposobów, aby pańskie pomysły, w tym ten najokropniejszy, jakim jest nowy podatek, a więc winiety, zatrzymać" - mówił, zwracają się do Pola. Dodał, iż obawia się, że przyzwolenie na winiety będzie kusiło kolejne ekipy rządzące do kontynuowania tej "zbójeckiej praktyki".     

Ministra Marka Pola (został laureatem Nagrody Złamanego Grosza za najgłupszy pomysł gospodarczy 2002 roku) nie ma, winiet też nie, a dwanaście lat później Donald Tusk, już jako szef rządu, jest jednym z najgorętszych krytyków obecnego sposobu pobierania opłat za korzystanie z autostrad.  j

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy