Anglik? No, thanks!

Coraz trudniej zarejestrować w Polsce samochód sprowadzony z Wielkiej Brytanii.

Wkrótce kupno takiego pojazdu może się okazać dla nabywcy początkiem serii wielu poważnych problemów.

Kłopoty mogą wyniknąć z faktu, że urzędnicy postanowili w końcu wziąć pod lupę coraz popularniejsze "angliki", których z każdym miesiącem coraz więcej sprowadzano do Polski. Ile dokładnie, tego nie wie nikt, bo w oficjalnych statystykach wpisuje się po prostu "obszar UE". Dziś do pierwszej rejestracji takiego auta potrzebny jest dodatkowy dokument, którego zdobycie nie zawsze jest możliwe.

Koło mówi: "Dość!"

Zaczęło się od powiatowego Wydziału Komunikacji w Kole (woj. wielkopolskie), w którym od osób rejestrujących w Polsce po raz pierwszy samochody sprowadzone z Wielkiej Brytanii zaczęto wymagać oświadczeń producentów, potwierdzających, że homologacja takiego auta dopuszcza możliwość "przełożenia" w nim układu kierowniczego na drugą stronę. Bez takiego oświadczenia nie można było wykonać obowiązkowych badań w stacji kontroli pojazdów, a z kolei bez nich nie dało się zarejestrować samochodu w Polsce.

Szybko okazało się, że takie oświadczenia wydają importerzy, którzy reprezentują daną markę na terenie Polski. Bez problemu zaświadczenie uzyskamy od GM Poland (dotyczy to Opli i Vauxhalli), płacąc za to 250 zł. -Stwierdzamy na nim wyłącznie, że dany model jest konstrukcyjnie przystosowywany do ruchu zarówno lewo, jak i prawostronnego. Jednak nie zalecamy samodzielnego przekładania układu kierowniczego - zastrzega Wojciech Osoś z GM Poland.

Inaczej do sprawy podchodzi Skoda Auto Polska, która nie dopuszcza możliwości przystosowania aut tej marki pochodzących z rynku brytyjskiego do ruchu prawostronnego. -Z oczywistych względów tak przebudowany samochód przestaje być zgodny ze swoim świadectwem homologacyjnym - wyjaśnia Sebastian Szczęsny ze Skoda Auto Polska. Tyle że akurat Skoda Octavia należy do modeli najczęściej importowanych z Wielkiej Brytanii.

Reklama

Podobnie jak Peugeot 406, którego polski przedstawiciel na nasze pytanie o zaświadczenia po prostu rozłożył bezradnie ręce. - Nikt się do nas po coś takiego nie zgłaszał, a jeśli by tak się stało, to musielibyśmy poczekać na odpowiedź producenta - powiedział Andrzej Nosiński, sekretarz generalny Peugeot Polska.

Jak na biurokratyczną przeszkodę zareagowali kierowcy? Część wolała zmienić miejsce rejestracji samochodu, bo nie w każdym wydziale komunikacji piętrzono takie problemy. Wkrótce jednak Ministerstwo Infrastruktury potwierdziło "kolską praktykę", zgodnie z sugestiami Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szefów Wydziałów Komunikacji, które lobbowało za przykręceniem śrubki importerom sprowadzanych "anglików".

Chodzi o bezpieczeństwo

Właśnie w ten sposób swoje działanie tłumaczy naczelnik kolskiego wydziału komunikacji. - Samochód musi być przerobiony tak, by był bezpieczny, a nie tylko dlatego że to się opłaca. Bo właściciel pojazdu przerobionego po amatorsku w garażu ryzykuje nie tylko swoje życie i zdrowie, ale także może stworzyć zagrożenie dla innych - wyjaśnia Krystyna Trafna.

Trudno nie zgodzić się z taką argumentacją. Kłopot w tym, że działanie urzędników ociera się o złamanie zasady "prawo nie działa wstecz". Dotyczy to nie tylko osób, które w dobrej wierze sprowadziły samochód z Wielkiej Brytanii, a teraz nie mogą go zarejestrować. Do redakcji dzwoniło już kilka osób, które dopiero kilka miesięcy po zakupie auta używanego odkrywały, że wyjechało z fabryki z kierownicą po prawej stronie. Poprzedni właściciel o tym nie wspomniał, a ślady przeróbki ujawniono np. w czasie naprawy powypadkowej.

Biorąc pod uwagę obecne działanie wydziałów komunikacji, istnieje niebezpieczeństwo, że urzędnik poprosi nowego właściciela samochodu o zaświadczenie od importera, a w przypadku braku możliwości jego uzyskania, odmówi zarejestrowania pojazdu, który wtedy będzie można... sprzedać na części.

tygodnik "Motor"
Dowiedz się więcej na temat: Auta | Skoda | Anglik | angliki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy