Rajd Monte Carlo Nowych Energii - Col de Turini

Zakończył się Rajd Monte Carlo Nowych Energii, druga z jedenastu tegorocznych rund Pucharu Nowej Energii. Jednym z jego uczestników był nasz dziennikarz Maciek Struk, prowadzący hybrydową Toyotę Auris Touring Sports. Jak wypadł? Zapraszamy do lektury ostatniej relacji z trasy.

Col de Turini to klasyczny, jeden z najbardziej znanych odcinków specjalnych świata. Wiedzie przez Park Narodowy Mercantour, wspinając się na 1607 m n.p.m. Ma około 32 km długości i jest pełen ostrych, niezwykle widowiskowych nawrotów. Uznaje się go za jeden z najtrudniejszych OES-ów w cyklu WRC, tym bardziej że podczas Rajdu Monte Carlo niejednokrotnie zalega na nim śnieg, a miejscami pojawia się bardzo zdradliwy "czarny lód".

Zanim jednak wjedziemy na Col de Turini, czeka nas najdłuższy odcinek w całym rajdzie. To Coaraze-Sospel, mierzący 42,8 km, na którego przejechanie, według naszych wyliczeń, mamy ponad 70 minut! Co ważne, to jedyna próba sportowa tego dnia, która nie została opisana przez Artura. Wiemy już, że korzystanie wyłącznie haldy nie jest optymalnym rozwiązaniem. Przed samym startem wpadamy więc na pomysł, aby wyliczyć czas, w jakim mamy minąć znajdujący się przy trasie kościół. Jest on na 10. kilometrze, ale później już nie mamy zaznaczonych żadnych charakterystycznych elementów. Przy kościółku jesteśmy o 10 s za szybko, więc zwalniamy. Za to na zmianę prędkości średniej wpadamy idealnie o czasie, co oznacza, że nie jest źle. Niestety, licznik przebiegu naszej Toyoty okazuje się mało dokładny. Wydaje się, że jedziemy równo, trzymamy odpowiednio tempo, ale na metę wjeżdżamy o 10 s za późno. Mijamy ją, gdy wyzerowany na starcie licznik wskazuje o ponad 100 m za dużo. To te 100 m, które nam zabrakło, aby trafić idealnie w punkt. 54. pozycja przy jeździe po omacku i tak jest dla nas sporym zaskoczeniem.

Reklama

Col de Turini wita nas deszczem. Mamy notatki i od początku mocno pilnujemy wszystkich miejsc przy trasie. Niestety, po 15 minutach okazuje się, że Artur po prostu się pomylił i w swoich notatkach zgubił minutę. Magda podaje mi więc czas i np. słup czy dom, a ja próbuję je znaleźć. W końcu coś zaczyna się zgadzać. Skupieni na elementach krajobrazu mijamy przełęcz Col de Turini i jedziemy dalej prosto. Znów wszystko jest nie tak. Jeszcze bardziej nie tak jest w momencie, gdy kończy się droga przed nami.

Zawracamy na ręcznym i wracamy. Przełęcz pokonujemy pełnym gazem. Znów zawracamy, szukamy drogi, w którą mieliśmy skręcić. W końcu ktoś pokazuje nam, abyśmy jechali w lewo.

Już nie ma miejsca na pilnowanie czasu i kolejnych punktów. Gazu też już nie muskam, tylko na każdym wyjściu z zakrętu wciskam go do końca. Mamy przecież do nadrobienia jakieś 3,5 km.

Toyota, której ekologiczne opony na suchym asfalcie nawet nie piszczą , prowadzi się bardzo pewnie, przewidywalnie i bezpiecznie. Hamulce, często używane do ładowania baterii, ani myślą, by się zmęczyć. Jadę na 85-90% moich możliwości, na niewidocznych zakrętach starając się utrzymać na swoim pasie ruchu. Auris daje mi zaskakująco dużo pewności, a opony, na które do tej pory narzekałem, spisują się świetnie. Do mety pozostaje 15 km prawdziwego ścigania z czasem. Jestem niemal w siódmym niebie i pomimo straty czasowej, oboje z pilotem cieszymy się jak dzieci, od ucha do ucha.

Po drodze wyprzedzamy cztery auta. Ostatnie tuż przed metą i znakiem ograniczenia prędkości do 30 km. Okazuje się, że na tym OES-ie nie jestem ostatni, tylko... trzeci od końca. Wieczorem kara za przekroczenie prędkości w obszarze zabudowanym, jaką mi przyznano pierwszego dnia, zostaje anulowana. Awansuję na 31. miejsce w klasyfikacji generalnej, a przed ostatnią próbą byłem nawet 22.

Całe zawody - rundę Pucharu Świata Nowych Energii - kończę na 30. pozycji. To suma jazdy na regularność (31. miejsce w stawce) i zużycia paliwa (31. miejsce), które mogłoby być znacznie niższe, gdyby nie nasze błędy nawigacyjne. Taką pozycję przed zawodami bralibyśmy z pocałowaniem w rękę.

Niedziela to próba sportowa, niewliczana już do klasyfikacji całej imprezy. Pokonanie wąskiego odcinka zajmuje nam 39,1 s, co oznacza 13. miejsce, zapewne pierwsze wśród modeli typu kombi. Wygrywa małe, szybkie i sprawne Renault Twingo RS.

Zawody za nami. To ciekawe doświadczenie, dużo nowej wiedzy, mnóstwo kilometrów i nauki. Wiemy, że aby walczyć o czołowe lokaty, do takiego rajdu trzeba się przygotować bardzo dobrze. Trzeba jeździć po trasach, trenować, zaznaczać punkty, a najlepiej - założyć laboratorium w samochodzie.

Może kiedyś wrócimy na Rajd Monte Carlo Nowych Energii. Ale będzie to dopiero wtedy, gdy na mojej głowie pojawią się siwe włosy, do perfekcji opanuję przeliczanie średnich prędkości na sekundy, a z moich żył wypłynie ostatnie oktan benzyny.

A to nie nastąpi chyba nigdy. Dlatego wybieram klasyczne rajdy, w których nie liczy się trafianie w punkt, tylko jazda na granicy przyczepności. To są rajdy, które kocham!

Poprzednie relacje znajdziecie w dziale Rozrywka.

Maciek Struk

magazynauto.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy