Małysz chciał pomóc Hołkowi. Kolejny awans!

Po raz pierwszy w historii Dakar wjeżdża do Peru. Zawodnicy będą ścigać się po zupełnie nowych, nigdzie nie opisanych terenach. Nawigacja na czterech ostatnich etapach może być kluczowa dla końcowych wyników rajdu.

- Jeśli chodzi o ściganie się w Peru to niestety, nikt niczego nie wie. Wszyscy powtarzają tylko, że będzie bardzo ciężko. Ale taki jest Dakar. Trzeba to przyjąć na klatę i jechać - mówi Rafał Marton z ekipy RMF Caroline Team.

Przenosiny do nowego kraju oznaczają zmianę czasu obowiązującego na rajdzie. W nocy ze środy na czwartek zegarki uczestników zostały cofnięte o dwie godziny. Dla mechaników to podarowane dwie godziny dodatkowego czasu na naprawy, dla zawodników dwie godziny snu więcej.

- Fajnie, ten czas się przyda - komentuje Adam Małysz. - Ogólnie nie jestem zmęczony. Strasznie cieszę się, że ciągle jedziemy, a samochód jest cały. Natomiast po dotarciu do obozu odczuwam trudy poszczególnych etapów.

Reklama

Dobija mnie ten fesz fesz. Jest w uszach, w buzi, w nosie. Mimo, że mamy kaski, wbija się wszędzie. To strasznie męczy, szczególnie oczy - opowiada kierowca RMF Caroline Team.

Debiutujący w Dakarze mieszkaniec Wisły w środę zaliczył swój najlepszy wynik w tym rajdzie. Późnym wieczorem był klasyfikowany na etapie na 33. miejscu. W generalce zajmował jeszcze lepszą lokatę, był 32.

- To wynikło chyba z płynnej jazdy równym tempem. Zaraz na początku, w fesz feszu, przez 20 km wlekliśmy się za blokującą nas ciężarówką. Kiedy dogoniła nas, a później wyprzedziła następna, nasze auto ugrzęzło w zrobionych przez nią koleinach. Wydostanie stamtąd zajęło nam sporo czasu. Później staraliśmy się nadrabiać te minuty. Na wydmach nie daliśmy rady wspiąć się na jeden z podjazdów. Musieliśmy zawrócić i znów się zakopaliśmy. Następnie już wszystko poszło nam sprawnie i chyba stąd ten nawet niezły wynik. My jechaliśmy spokojnie i równo, mijając po drodze wiele zakopanych samochodów. Widzieliśmy nawet Krzysztofa Hołowczyca.

Chcieliśmy mu pomóc, ale stwierdził, że i tak go nie damy rady go pociągnąć - relacjonuje Małysz.

Znakomity jak na debiutanta rezultat sprawił, że były skoczek narciarski zebrał sporo gratulacji od bardziej doświadczonych kolegów z innych polskich ekip.

- To niespodzianka, ale przede wszystkim zaskoczyliśmy samych siebie, ponieważ ten etap nie układał się po naszej myśli. Już na początku odcinka wpadliśmy do dziury. Musieliśmy wysiąść, by podnieść auto i dopiero wtedy wyjechać. Straciliśmy też trochę czasu na wydmach. Tam zjechaliśmy z podjazdu, zmniejszyliśmy ciśnienie w oponach i udało się. Potem jechaliśmy już sprawnie, utrzymując niezłe tempo - analizuje Marton.

Niestety, załoga Małysz - Marton będzie od czwartku prawdopodobnie ostatnią rywalizującą w Dakarze w barwach RMF Caroline Team. Ponownie poważne kłopoty z samochodem mieli Albert Gryszczuk i Michał Krawczyk. W ich pajero przestały działać między innymi turbina oraz hamulce. Zawodnicy walczyli o ukończenie środowego etapu, ale o drugiej w nocy rajdowego czasu nie było ich jeszcze w bazie.

Rewelacyjnie na etapie z Iquique do Arici spisała się załoga R-SixTeam. Podróżująca na pokładzie Unimoga załoga w składzie Robert Szustkowski, Robert Szustkowski Junior i Jarek Kazberuk przebyła 337 km odcinka specjalnego w rewelacyjnym czasie zajmując w klasyfikacji 10. etapu 24. miejsce.

Dowiedz się więcej na temat: ściganie się
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy