Noworoczny głód motoemocji!

Wydaje się, że tak niewiele potrzeba do motoryzacyjnego szczęścia… A jednak: czy ktoś zna receptę na fart, traf, łut szczęścia, a może zbieg okoliczności? Gdy zatem jeden z właśnie wymienionych pojawi się nagle w życiu, nie warto zastanawiać się zbyt długo, tylko chwytajmy tę pomyślność w garść!

Są czasem chwile, w których - nie wiadomo skąd - pojawia się szansa na przeżycie czegoś motoryzacyjnie wyjątkowego. Ten szczęśliwy traf potrafi sparaliżować - ale tylko chwilowo. Może nawet przez chwilę zachodzić obawa - czy dam radę? To zupełnie jak uczucie po wygranej na loterii, gdy - tuż po euforii - nadciąga refleksja: ale co ja z tymi pieniędzmi zrobię? Albo gdy analizujemy fakt, że zachowaliśmy wszystkie zęby po potknięciu. Zdarza się, że samochód minie nas o milimetr na przejściu dla pieszych, a my - zdębiali zupełnie - cofamy się o krok profilaktycznie, by z ręką na prawie palpitującym sercu, ucieszyć się z przedłużonego życia. Albo jadąc we mgle w ostatniej chwili unikamy zderzenia z jakimś świetnie widzącym w mlecznej drodze, nieoświetlonym wielbicielem Arizony.

Reklama

Otóż spotkała mnie kilka razy w życiu ta nieco dziwna ekscytacja. Jako jednej z niewielu Polek-amatorek, dane mi było mknąć w samochodzie z Formuły 1, czy nieco później z Formuły 2000 i F3. Oczywiście puszyłam się z dumy jak paw. Jako pierwsza krajanka prowadziłam auto wodorowe, jechałam czeską rajdówką w specyfikacji S2000, transporterem Rosomak, pilotowałam Marcusa Gronholma w jego wściekłym, 560-konnym rallycrossowcu, a żeby tego było mało, dosiadłam także czołgu T-55. A co!

Napiszecie w komentarzach: "Tia, jasne - nie dość, że zachłanna, to jeszcze chwalipięta - co za babsztyl przemądrzały"! Tylko jak to wszystko trzymać w duchu?! Jak się radować samotnie? Jak się nie dzielić i nie poddawać tak żarliwym emocjom? Trzeba to spisać. Po takich uniesieniach literki błyskawicznie pojawiają się na ekranie laptopa.

Pamiętam dokładnie to specyficzne otępienie i konsternację za każdym razem, gdy propozycja pada ze słuchawki telefonu, czy wynika z treści maila. Niedowierzanie: jak to, ja?! W głowie na zmianę mieszają się uczucia strachu, czy wręcz lekkiej histerii, ze szczęściem absolutnym. Ta śmieszna - z perspektywy czasu - drętwota, bywa znamienna. Skutkuje zawsze niezapomnianymi doznaniami.

Moto-szczęście ma więc różne oblicza i większość z nas pojmuje je inaczej. Niektórzy przyjmują je tak po prostu: "Udało im się ruszyć spod świateł z fajnym piskiem opon", |zostawili ładny sznyt na asfalcie po spektakularnym drifcie", "kupili nowe auto i szybko o tej "nowości" zapomnieli". Tacy zwykle błyskawicznie przechodzą nad tymi emocjami do porządku dziennego. Inni - będą wdzięcznie wspominać każdy detal swojego fortunnego kuponu, dziękując za akurat takie zrządzenie losu. Ja z jednej strony dziękuję, a z drugiej wciąż liczę na więcej. Przyznaję: jestem w tym względzie niebywale zachłanna.

Tymczasem siedzę sobie w kąciku i klepię w klawiaturę. Bo co mi pozostało? Tylko czekać grzecznie na kolejny fuks, okazję, propozycję! Coś, co stanie się nową treścią mej skromnej egzystencji, przesyconej spalinami i zapachem palonej gumy. A może by tak przejażdżka czymś wyjątkowym, unikalnym, ultrasportowym? To by było coś! Ale spokojnie, tylko spokojnie...

Na nowy rok życzę wszystkim czytelnikom Interii, wystudzenia emocji za kierownicą w codziennej jeździe, ale też realizacji motoryzacyjnych marzeń wprost z waszych najskrytszych motopragnień.

Katarzyna Frendl - dziennikarka motoryzacyjna, od blisko 13 lat prowadzi kobiecy portal motoryzacyjny motocaina.pl. Jurorka Car Of The Year Polska, prowadząca autorski program telewizyjny Motozoom.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy