Zespoły F1 mają problem z powrotem do Europy

Wybuch wulkanu na Islandii i związana z tym chmura pyłu, która wstrzymała ruch lotniczy w Europie, wpływa też na Formułę 1, bowiem większość lotów z Szanghaju, gdzie w niedzielę odbyła się Grand Prix Chin, została odwołana.

Wybuch wulkanu na Islandii i związana z tym chmura pyłu, która wstrzymała ruch lotniczy w Europie, wpływa też na Formułę 1, bowiem większość lotów z Szanghaju, gdzie w niedzielę odbyła się Grand Prix Chin, została odwołana.

Kierowcy i personel zespołów zostali więc na razie "uwięziony" w Państwie Środka. Największym problemem będzie jednak przygotowanie samochodów do następnego wyścigu, który odbędzie się 9 maja w Barcelonie.

- Bolidy i całe wyposażenie od jakiegoś czasu cały są w "drodze" i dlatego chcemy jak najszybciej wrócić do naszej fabryki, żeby je dobrze przygotować do kolejnego startu - powiedział Martin Whitmarsh, szef McLarena-Mercedesa, którego dwaj kierowcy - Jenson Button i Lewis Hamilton "ustrzelili" dublet w Szanghaju.

- Mamy trochę nowinek technicznych, które zamierzamy wprowadzić przed Barceloną, a problemy z transportem mogą spowodować, że w nasze działania może wkraść się chaos - dodał Whitmarsh.

Reklama

Na szczęście dla zespołów transport w Formule 1 jest przeprowadzany przez loty czarterowe, więc nie muszą one polegać na komercyjnych liniach lotniczych.

- Kiedy lotniska zostaną otwarte, polecimy do domu, a do tego czasu zostajemy w Szanghaju. Mam nadzieję, że uda nam się wylecieć przed końcem tygodnia - powiedział Alan Woollard, odpowiedzialny za podróże w Formula 1 Management.

- Mam tutaj 76 osób z siedmiu czy ośmiu krajów i 40 tys. kilogramów ładunku, więc skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie martwię - stwierdził Jonathan Wheatley, menedżer Red Bulla.

Pośród opcji, które rozważane są przez zespoły jest ta, aby personel podróżował do Europy koleją transsyberejską.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy