Z Kimim jak z dzieckiem, a Grosjean coraz lepszy

Kimi Räikkönen sprawia ostatnio wrażenie nieco zagubionego, a na problemach starszego kolegi korzysta Romain Grosjean. Na razie tylko wizerunkowo, ale zmiana na stanowisku lidera zespołu Lotusa to coraz bardziej realny scenariusz.

Przed sezonem mało kto był w stanie sobie wyobrazić, że Kimi Raikkonen będzie zmuszony do zaciętej rywalizacji z zespołowym kolegą. Grosjean co prawda dołączał do składu Lotusa po wywalczeniu mistrzowskiego tytułu serii GP2, ale w pamięci kibiców mocniej wyrył się raczej epizod z 2009 roku, kiedy Francuz zmienił w Renault zwolnionego Nelsinho Piqueta i kończył za niego sezon u boku Fernando Alonso. Tamtą nic nie znaczącą i pełną potknięć rólkę Grosjeana dało się podsumować zdaniem: "Dużo zapału, mało wiedzy." Romain starał się jak mógł i choć czasami zbliżał się szybkością do Alonso, częste - czasami szkolne - błędy powodowały, że sprawiał wrażenie kierowcy, który nie był świadomy ogromnej złożoności wyzwania, jakim są starty w Formule 1.

Reklama

Ale minęło trochę czasu, Grosjean popracował nad sobą i dojrzał jako kierowca. Tegoroczne wyniki dobrze ilustrują tę zmianę, choć dowodzą też, że Francuza czeka jeszcze wiele nauki. Romainowi nadal nie udało się opanować wszystkich aspektów wyścigowego rzemiosła. Jego jazda wciąż nie jest pozbawiona błędów, ale w przeciwieństwie do debiutu w F1, tym razem kierowca Lotusa częściej walczy z rywalami niż własnym samochodem. Jeśli Grosjean będzie kontynuował imponujące postępy, może być spokojny o swoją przyszłość w cyklu Grand Prix. Jeśli uda mu się czynić te postępy szybciej niż zwykle ma to miejsce w przypadku stosunkowo niedoświadczonych kierowców, Lotus może już niedługo przestać przejmować się problemami Kimiego Räikkönena.

 Na papierze to wciąż Fin jest liderem ekipy z Enstone. Trudno podważyć jego znakomite sportowe osiągnięcia i umiejętności. Spośród kilku kandydatów to właśnie on został wybrany do zastąpienia kontuzjowanego Roberta Kubicy. Zaczęło się nieźle, jednak w miarę upływu czasu w relacjach Fina z zespołem pojawiły się pierwsze zgrzyty. Lotus nie jest w stanie spełnić wszystkich oczekiwań Räikkönena w kwestiach technicznych. Zwykle takie problemy lidera ekipy to gwarancja kłopotów całej ekipy. Na razie Lotus nie pozostaje obojętny na kłopoty Kimiego, ale wydaje się, że z każdym kolejnym nieudanym wyścigiem kierownictwo zespołu i załoga tracą cierpliwość. Tym bardziej, że ekipie brakuje pomysłów na dogodzenie Räikkönenowi w kwestii pracy układu kierowniczego. Rozpoczęty dąsami Fina weekend w Monako, gdzie zespół przywiózł Kimiemu zupełnie nowy układ kierowniczy, nie był pierwszą próbą zaradzenia kryzysowi. Jeden z pracowników Lotusa porównał nawet zaistniałą sytuację do obcowania z dzieckiem, któremu dano do wyboru sześć lizaków - w domyśle sześć różnych charakterystyk układu kierowniczego - ale żaden z nich nie zadowolił kapryśnego brzdąca. Pragnący zachować anonimowość członek zespołu podkreślił też, że Lotus nie zamierza przygotować Finowi siódmej wersji systemu. Rekacja ekipy jest więc stanowcza i jasna. Starali się pomóc Kimiemu, ale problemy trwają zbyt długo i najprawdpodobniej teraz Fin będzie musiał radzić sobie z tym, co ma do dyspozycji.

 

To dla niego sytuacja tym mniej komfortowa, że Grosjean nie zgłasza zastrzeżeń do pracy samochodu. Co więcej, w siedmiu rozerganych dotychczas sesjach kwalifikacyjnych sezonu, Grosjean pięciokrotnie był szybszy niż Räikkönen. W tabeli Fin wyprzedza Francuza dwoma punktami, ale Kimi kończył w dziesiątce sześć wyścigów. Grosjeanowi udało się to tylko cztery razy, choć należy pamiętać, że do dwóch z trzech nieukończonych GP Francuz startował wysoko i miał szansę na znaczące powiększenie swojego dorobku punktowego. Gdyby nie błędy, które szef Lotusa Eric Boulier kładzie na karb wciąż niewielkiego doświadczenia francuskiego kierowcy, Grosjean sensacyjnie prowadziłby z Räikkönenem w wewnątrz zespołowej rywalizacji, w której kilka miesięcy temu prawie nikt nie dawał mu większych szans. Trudno w tym względzie o większy kontrast niż GP Kanady, w którym Räikkönen właściwie nie odgrywał znaczącej roli, podczas gdy Grosjean finiszował na drugim miejscu (nie bez pomocy strategów Ferrari i Red Bulla), a gdyby wyścig potrwał jeszcze kilka okrążeń, miałby szansę poważnie zagrozić prowadzącemu Lewisowi Hamiltonowi.

 Fachowcy są zdania, że słabsza forma Räikkönena to raczej wina zespołu, który nie jest w stanie przygotować kierowcy sprzętu na miarę jego oczekiwań, ale czy rzeczywiście mają rację? Gdyby chcieć na siłę obronić tę tezę, trzeba by uznać, że kierowcom formatu Räikkönena do wygrywania nie wystarczy już tylko szybki samochód. Musi to być jeszcze samochód w stu procentach odpowiadający ich bardzo precyzyjnie określonym preferencjom. Jeśli tak, to po co zatrudniać mistrza świata, skoro identyczne wyniki potrafi zapewnić zespołowi kierowca, który jeszcze nie zaliczył w Formule 1 pełnego sezonu startów? Nietrudno zrozumieć pragnienie Räikkönena do dysponowania jak najlepszym, skrojonym pod niego autem, ale status zobowiązuje go do regularnego radzenia sobie z niedoskonałościami samochodu.

 W padoku Formuły 1 dominuje przekonanie, że Lotus - który zapowiadał się na czarnego konia mistrzostw - nie jest w stanie wykorzystać potencjału samochodu, bo Grosjeanowi czasami brakuje opanowania i doświadczenia, a Räikkönen doświadcza usterek, awarii i ciągle na coś narzeka. Słynący z "ciekawych" wypowiedzi, były mistrz świata Jacques Villeneuve zasugerował nawet, że Lotus może niedługo zechcieć pozbyć się Räikkönena, ale Kanadyjczyk chyba trochę się zagalopował. Dotyczczas zespół pomgała swojemu liderowi jak mógł, jednak teraz piłka znalazła się po stronie Kimiego, który ma jeszcze dużo czasu, żeby uratować sezon dla siebie i Lotusa. To wszystko woda na młyn Grosjeana, który może pozwalać sobie na błędy, póki startuje pod "parasolem ochronnym" przysługującym niedoświadczonym kierowcom. Jazda bez presji wyniku zdaje się służyć Francuzowi, ale dalsze tak udane podążanie tą ścieżką może już niedługo postawić go w sytuacji, w której będzie odpowiedzialny za wyniki zespołu w nie mniejszym stopniu niż Räikkönen.

 Jacek Kasprzyk

 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy