Tragedia pomyłek w Bahrajnie

Zdecydowana większość wyścigów Formuły 1 przebiega według schematu wymuszonego przez układ sił zespołów. Dopóki wszystko idzie zgodnie z planem, o miejsca na podium walczą dwaj kierowcy Mercedesa i Max Verstappen. Każde inne rozstrzygnięcie jest co najmniej niespodzianką. Od czasu do czasu jednak zdarzają się wyścigi cudów, gdy nic nie przebiega zgodnie z planem. Tak zdarzyło się w miniony weekend podczas Grand Prix Sakhiru. Sergio Perez, Esteban Ocon, Lance Stroll - czy ktoś przewidział taką kolejność w niedzielny wieczór?

Gdy parę miesięcy temu ogłoszono wyścig na Outer Circuit czyli na krótkiej wersji toru w Bahrajnie, nie brakowało głosów malkontentów, że to nieporozumienie, że będzie procesja i zero ścigania, że to nie jest tor dla Formuły 1. Tymczasem mieliśmy jeden z najciekawszych, najbardziej dramatycznych wyścigów ostatnich lat. Ciekawe, co dziś mają do powiedzenia malkontenci.

Do pierwszej sensacji doszło tuż po kapitalnym, wyjątkowo emocjonującym starcie i początku wyścigu. W zakręcie numer cztery kolizję zaliczyli Perez i Leclerc, a jej ofiarą padł także Max Verstappen. Meksykanin pojechał dalej, pozostała dwójka odpadła z rywalizacji. Ale Perez po pierwszym okrążeniu zjechał do boksu i spadł na ostatnie miejsce. Kto mógł sobie wtedy wyobrazić, że półtorej godziny później stanie na najwyższym podium? To nie miało prawa się zdarzyć.

Reklama

Perez, który najprawdopodobniej odejdzie z Formuły 1 po tym sezonie, pokazał dużą klasę i imponującą dojrzałość. Odniósł pierwsze zwycięstwo w karierze po wcześniejszych 190 startach w Formule 1. Zasłużył na nie zarówno tym, co pokazał w tym wyścigu, jak i solidną postawą podczas całej kariery. Wygrana z ostatniego miejsca - to nie zdarza się często w Formule 1.

Ten wyścig miał jednak dwóch bohaterów. Tym drugim, a może pierwszym, był George Russell. Młody Anglik jechał jak natchniony. Popisał się koncertowym startem z drugiego pola i już w pierwszym zakręcie został liderem. Miał trudne zadanie. Jechał po raz pierwszy nowym dla siebie samochodem, skonstruowanym dla niższego o ponad 10 cm Hamiltona. Inaczej, niż jego Williams zachowuje się samochód, inny jest układ przycisków na kierownicy, inny wyświetlacz, właściwie wszystko jest inne. Było mu w kokpicie ciasno. Aby zmieścić stopy na pedałach, musiał jechać w za małych o jeden numer butach. Pomimo to, spisywał się fantastycznie. Do 62. okrążenia zanosiło się, że pewnie wygra wyścig, z dużą przewagą nad swoim kolegą z zespołu.

Wtedy zaczęła się komedia, a właściwie tragedia pomyłek w Mercedesie. Gdy na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa, Russell i Bottas zostali niespodziewanie jednocześnie ściągnięci na pit stop, chociaż obydwaj byli na stosunkowo nowych twardych oponach i mogli jechać na nich do mety. Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że zespół ukradł zwycięstwo swojemu kierowcy. Oczywiście każdy może popełnić błąd, ale w tym przypadku źle poszło wszystko, co mogło pójść źle. Kontrowersje budzi decyzja o podwójnym pit stopie dwójki kierowców, która dała początek całemu późniejszemu chaosowi. Były ponoć problemy z komunikacją. Najpierw zawiodła strategia, a potem wykonanie. To była kompromitacja zespołu mistrzów świata.

George Russell zajął ostatecznie dziewiąte miejsce i zdobył punkt za najszybsze okrążenie, ale pokazał w niedzielny wieczór wielką klasę. To o nim mówi dziś cały świat. Swoim występem potwierdził, że czeka go wielka przyszłość.

"Nie byłoby dobrze przegrać w równej rywalizacji z George’m" - powiedział przed rozpoczęciem weekendu na torze Sakhir Valtteri Bottas. Nie przegrał. Został sklasyfikowany jedno miejsce przed Anglikiem, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, który z dwójki kierowców Mercedesa zostawił po sobie w ten weekend lepsze wrażenie. Bottas zaliczył nie pierwszy już w tym roku wyścig do jak najszybszego zapomnienia.

W niedzielny wieczór byliśmy świadkami powiewu młodości i świeżości w Formule 1, nawet jeżeli 30-letniego Pereza, zaliczającego swój dziesiąty sezon w Formule 1 trudno zaliczyć do młodzieży. To był wyścig, którym Formuła 1 zamyka buzie malkontentom twierdzącym, że wszystko wiadomo przed startem. Za to kochamy sport - tu wszystko jest możliwe.

Grzegorz Gac

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama