To on wypełnia lukę po Kubicy. Bardzo skutecznie

W GP Bahrajnu Kimi Räikkönen i Lotus przełamali złą passę, nieznacznie przegrywając z Sebastianem Vettelem i Red Bullem walkę o zwycięstwo. Fin w końcu przestał popełniać błędy i zaczął przypominać kierowcę, który przed sezonem 2008 zachwycał szybką i regularną jazdą.

 

Miłośnicy talentu byłego mistrza świata mogą być zadowoleni. Wiele wskazuje na to, że "Iceman" wrócił do Formuły 1 na poważnie. Kiedy przed rozpoczęciem sezonu 2012 Lotus ogłosił, że w roli nowego lidera zespołu zatrudni Kimiego Räikkönena, radość z powodu powrotu Fina przeplatały pytania o motywację kierowcy, którego zaledwie dwa lata wcześniej Formuła 1 po prostu znudziła.

Räikkönen nigdy nie ukrywał, że jego głównym celem, o realizacji którego zawsze marzył, było wywalczenie mistrzowskiego tytułu. Kiedy udało mu się to w sezonie 2007 w barwach Ferrari, sportowa rywalizacja zeszła na dalszy plan. W kolejnych latach startów, Räikkönen od czasu do czasu błysnął świetnym wynikiem, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, iż po sięgnięciu po upragnione trofeum, w F1 Kimiego trzymało już tylko sowite wynagrodzenie, otrzymywane z kasy ekipy z Maranello.

Reklama

Niezależnie od tego, czy po sezonie 2009 Ferrari zdecydowało się pozbyć Räikkönena ze względu na pieniądze sponsorów Fernando Alonso czy może coraz mniejsze zaangażowanie Kimiego w obowiązki, wydaje się, że nieudana rajdowa przygoda wyszła mu na dobre. Co prawda w cyklu WRC Räikkönen znalazł spokój i luźną atmosferę, której tak bardzo brakowało mu w hałaśliwym padoku Formuły 1, ale przesiadka do rajdówki okazała się bardziej wymagająca niż przypuszczał. Mimo dobrego sprzętu, Räikkönen nie był w stanie nawiązać walki z czołówką i jak sam niedawno wspominał, coraz bardziej tęsknił za wyścigami oraz bezpośrednią rywalizacją koło w koło.

Mimo niepowodzeń na rajdowych trasach, rychły powrót Kimiego do Formuły 1 nie wydawał się oczywisty. Sytuacja na rynku kierowców minimalizowała szanse na dołączenie do któregoś z czołowych zespołów. Red Bull miał swojego faworyta w postaci Sebastiana Vettela oraz przewidywalnego skrzydłowego w osobie Marka Webbera. W Mercedesie byli bardzo zadowoleni ze swojego niemieckiego duetu (Nico Rosberg i Michael Schumacher), tak samo jak w McLarenie z brytyjskiego (Lewis Hamilton i Jenson Button). Słabych zespołów Räikkönen nie brał pod uwagę, ponieważ nie były w stanie sprostać jego ambicjom. Jeśli dodać do tego, że powrót za kółko auta Formuły 1 miał także podreperować, nadszarpnięty rajdową pasją budżet kierowcy, najrozsądniejszym rozwiązaniem było dołączenie do Lotusa, który po stracie Roberta Kubicy daremnie pokładał nadzieje w Witaliju Pietrowie, Nicku Heidfeldzie oraz Bruno Sennie.

Mariaż kierowcy o mocno imprezowej reputacji, z zespołem, który po wypadku Kubicy obniżył loty i potrzebował kogoś, kto wypełni lukę po Polaku, wydawał się skazany na niepowodzenie. W trakcie zimowych testów Räikkönen dowiódł jednak, że krążące po padoku opinie o jego niewielkim zainteresowaniu kwestiami technicznymi i małym wkładzie w techniczne aspekty przygotowania samochodu były mocno przesadzone. Po doświadczeniach z Heidfeldem, Pietrowem i Senną, inżynierowie oraz mechanicy Lotusa szybko przekonali się do umiejętności i wiedzy Räikkönena. Fin docenił natomiast rodzinną atmosferę w zespole i minimalną liczbę zobowiązań wobec sponsorów, których nadmiaru nienawidził w Ferrari a zwłaszcza McLarenie. Szef zespołu Eric Boullier nie potrzebował wiele czasu, żeby oświadczyć, iż jest przekonany, że nawet po dwuletniej przerwie Fin okazał się idealnym kierowcą do poprowadzenia marszu ekipy w górę stawki.

Niestety, udane zimowe przygotowania, w trakcie których nowy samochód Lotusa prezentował dobrą szybkość, nie przełożyły się na wyniki w pierwszych wyścigach. Räikkönen oraz zespół nie ustrzegli się błędów i wydawało się niemal pewne, że przed rozpoczęciem europejskiej części sezonu Lotusowi nie uda się w pełni wykorzystać potencjału E20. Jednak to, czego Lotus nie zdołał osiągnąć w Australii, Malezji oraz Chinach, dość niespodziewanie udało się na torze Sakhir.

Niespodziewanie, bo zespół z Enstone nie był wymieniany w gronie faworytów do walki o czołowe pozycje w GP Bahrajnu, a po decyzji o zachowaniu kompletów świeżego ogumienia Räikkönen startował do wyścigu z dopiero 11. pola. Ale dobry start "Icemana", doskonałe tempo E20 i wnioski, jakie stratedzy Lotusa wyciągnęli z wpadki w Chinach, tym razem pozwoliły uniknąć rozczarowania. Na podium zasłużenie stanęli obaj kierowcy zespołu. Co więcej na 36. okrążeniu Räikkönen miał doskonałą okazję do odebrania Vettelowi prowadzenia, ale jak sam przyznał, zaatakował Niemca z niewłaściwej strony toru, a zalegający na niej kurz i brud znacznie zmniejszyły przyczepność opon jego auta. Pościgu za ewentualnym zwycięzcą GP Bahrajnu nie ułatwiło też utknięcie za Ferrari Felipe Massy tuż po starcie.

Dzięki bezbłędnemu weekendowi Lotus w dużej mierze zrehabilitował się za błędy popełnione w trzech pierwszych Grand Prix, a Räikkönen ostatecznie udowodnił, że po dwóch latach poza F1 wciąż należy do ścisłej czołówki kierowców. Dla dobra widowiska pozostaje życzyć ekipie Boulliera więcej występów takich, jak ten w Bahrajnie. Kimi zapowiedział już, że wkrótce chce ponownie walczyć o zwycięstwo. Przed zawodami pod Manamą taką deklarację trzeba było traktować ze sporym dystansem. Ale nieprzewidywalność tegorocznej rywalizacji i zaskakujący powrót "dawnego Räikkönena" każą sądzić, że jeśli tylko w Enstone będą skutecznie rozwijać auto Finowi nie powinno zabraknąć ku temu okazji.

Jacek Kasprzyk


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy