To może być gwóźdź do trumny jego kariery w F1

Jerome d'Ambrosio zastąpi we Włoszech zawieszonego na jeden wyścig Romaina Grosjeana. Kierowca rezerwowy Lotusa aż pali się do startu na Monzy, ale wbrew pozorom taki pojedynczy występ może mu bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Kandydatów do zastąpienia Grosjeana było podobno czterech, ale tylko jeden poważny. Swoją gotowość do startu za Francuza od razu zgłosił jeżdżący w IndyCar Rubens Barrichello, a spekulowano także na temat Adriana Sutila oraz Jaime Alguersuariego. Zamiast ściągać do Włoch weterana Barrichello, barowego rozrabiakę Sutila czy komplikować Alguersuariemu harmonogram obowiązków komentowania wyścigu dla radia BBC, szefostwo Lotusa całkiem zrozumiale zaufało Jerome'owi d'Ambrosio, od początku sezonu pełniącego zresztą rolę kierowcy rezerwowego zespołu z Enstone.

Reklama

26-letni Belg włoskiego pochodzenia jest mocno zintegrowany z zespołem, bo testerem ekipy został już w 2010 roku (wówczas Renault F1), a jego karierą opiekowała i opiekuje się Gravity Sports Management, której przewodzi szef Lotusa Eric Boullier. Na marginesie trzeba dodać, że podobnymi relacjami zawodowymi może pochwalić się także zawieszony Grosjean. Widać w Lotusie lubią stawiać na swoich. Nie jestem jednak przekonany, czy pojedynczy występ przypadkiem nie osłabi pozycji d'Ambrosio na rynku kierowców, a chyba nie tego chce dla Jerome'a powiązana z zespołem firma Gravity Sports Management.

Lotus zapewnia o słuszności decyzji powierzenia auta Grosjeana d'Ambrosio. Belg ma przecież za sobą sezon 2011 przejeżdżony w barwach Marussia Virgin Racing, a tegorocznego Lotusa zdążył lepiej poznać w trakcie majowego testu w Mugello. To wszystko prawda. Ale zespół i sam d'Ambrosio liczą, że jego występ w GP Włoch będzie czymś więcej niż tylko liczącą 60 okrążeń przejażdżką po jednej z najszybszych tras w kalendarzu mistrzostw świata F1. Boullier oznajmił, iż Jerome będzie przecież dysponował maszyną, którą pozwalała Grosjeanowi i Kimiemu Räikkönenowi stawać na podium. Z kolei sam d'Ambrosio wydaje się być tak podekscytowany miłą odmianą po ponad połowie sezonu oglądania kolegów w akcji, że przebąkuje nawet o chęci odwdzięczenia się ekipie solidną zdobyczą punktową.

Belg musi jednak pamiętać, iż przyjdzie mu startować na tylko pozornie łatwym obiekcie, który w istocie jest techniczną i wymagającą trasą. Jeżeli wszystko pójdzie po jego myśli (obejdzie się bez awarii lub usterek auta), na przygotowanie się do sobotnich kwalifikacji będzie miał tylko cztery godziny (dwie dziewięćdziesięcio i jedną sześćdziesięciominutową sesję treningową). Stosunkowo niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, że d'Ambrosio nie jeździ w tym roku regularnie, a konfiguracja włoskiego toru wymusza na zespołach korzystanie ze znacznie mniejszego docisku aerodynamicznego, w wyniku czego nawet bardzo doświadczeni kierowcy przyznają, że przyzwyczajenie się tam do dość nietypowej charakterystyki samochodu nie jest łatwym zadaniem. No i wreszcie sąsiadem Jerome'a w garażu Lotusa będzie były mistrz świata i jeden z najlepszych kierowców w stawce - Kimi Räikkönen. Poprzeczka została zatem zawieszona bardzo wysoko.

To, czy d'Ambrosio będzie w stanie doskoczyć na jej wysokość, okaże się już w najbliższy weekend. Dla utalentowanego Belga, który musiał w tym roku w Marussi ustąpić miejsca skuteczniej wspieranemu przez sponsorów Charlesowi Picowi, rywalizacja w Formule 1 bez wątpienia pozostaje czymś w rodzaju niedokończonego interesu.

Jeśli d'Ambrosio dobrze wykorzysta szansę, jaką dość przypadkowo otrzymał od Grosjeana, jego przygoda z wyścigami Grand Prix może nie ograniczyć się jedynie do czekania w rezerwach na czyjeś potknięcia. Zupełnie tak, jak miało to miejsce w przypadku Sebastiana Vettela, który w Grand Prix Stanów Zjednoczonych 2007 udanie zastąpił Roberta Kubicę. Gdyby jednak powrót Jerome'a do niedzielnej rywalizacji wypadł znacznie poniżej oczekiwań (a to bardziej prawdopodobne), upragniona szansa może się okazać gwoździem do trumny jego kariery w F1.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama