Prawdziwy Anglik już nie gra fair?

Brytyjczycy szybko się uczą.

Jeszcze do niedawna ten dumny naród brzydził się podstępem. Naprawdę. Wszystkie ich spektakularne klęski spowodowane były tym, że prawdziwy Anglik zawsze gra fair. Przykładów nie trzeba długo szukać. Wystarczy przyjrzeć się historii.

Gdy przed pierwszą wojną światową modne zaczęły stawać się okręty podwodne admirałowie największej wówczas marynarki świata doszli do wniosku, że broń tego typu jest całkowicie pozbawiona sensu. Przecież nie godzi się atakować z ukrycia niczego niepodejrzewającego wroga.

Oporów tego typu nie mieli natomiast Niemcy...

Reklama

Kto miał rację w tym sporze przekonaliśmy się na przykładzie dwóch wojen światowych, w których Wielka Brytania o mało nie umarłaby śmiercią głodową.

Od tego czasu sporo się jednak zmieniło. Dawni wrogowie zawiązują dziś sportowe sojusze i wzajemnie się uczą, co skutkuje takimi wydarzeniami, jak chociażby wczorajsza decyzja FIA o odebraniu teamowi McLaren-Mercedes wszystkich punktów zdobytych w sezonie 2007 w klasyfikacji konstruktorów...

Zamiast jednak odwoływać się od decyzji, rozzłoszczeni wyspiarze powinni traktować ten wyrok w kategoriach komplementu. FIA oddala im przecież wielką przysługę. Dzięki niemu cały świat dowiedział się właśnie, że Anglicy to nie tylko żyjący w świecie sztucznych uśmiechów i snobizmu, popijający herbatkę dżentelmeni, ale też spryciarze i kombinatorzy, którzy potrafią sporo namieszać!

Przy okazji FIA udało się również obalić twierdzenie, że tak rdzennie polski zwyczaj jak korupcja wynika z biedy. Śmiało można stwierdzić, że ani Nigel Stepney, który najprawdopodobniej był źródłem przecieku w Ferrari, ani też Mike Coughan projektant McLarena, w którego domu znaleziono dokumentację włoskich bolidów nie narzekali na brak gotówki.

Pomijając całą aferę i sam wyrok, łatwo jest odnieść wrażenie, że z punktu widzenia obecnego sportu problemem nie jest jednak fakt szpiegowania i wykradania pomysłów konkurencji, ale raczej to, że pozbawieni jeszcze doświadczenia Brytyjczycy dali się złapać z ręką w nocniku.

Nie od dziś wiadomo, że "fair play" to slogan, w który nie wierzą już nawet dziesięciolatki kopiące (wbrew prawu i na złość strażnikom miejskim) piłkę na przyblokowym trawniku.

Kolarze startujący w Tour de France ukrywają się przed lekarzami chcącymi poddać ich badaniom antydopingowym, w całej Europie mnożą się zatrzymania skorumpowanych działaczy piłkarskich. Wszyscy pamiętamy też sukcesy obficie owłosionych sportsmenek z NRD, czy chociażby pewne problemy byłego ministra sportu - Tomasza Lipca - który w 1993 roku na cztery lata zawieszony został w prawach zawodnika po wykryciu w jego organizmie niedozwolonych środków.

Prawda jest taka, że sport już dawno przestał być piękny, czysty i sprawiedliwy a stał się międzynarodowym biznesem, w którym nie ma miejsca na sentymenty i romantyzm - liczy się zysk.

Najgorsze jest to, że sytuacja wydaje się być bez wyjścia. Można albo dopuścić tego typu chwyty i zaakceptować doping i szpiegowanie, albo też karać pechowców, którzy dali się złapać na gorącym uczynku. Pierwszy pomysł przekreśla ideę sportu, drugi oznacza wieczne trwanie w hipokryzji.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy