Pietrow: Alonso powinien być zły na siebie

Witalij Pietrow ma swoje pięć minut. Rosyjski kierowca teamu Renault z dobrej strony pokazał się w ostatnim wyścigu sezonu o Grand Prix Abu Zabi. Pietrow nie dał się wyprzedzić Fernando Alonso, który stracił w ten sposób szansę na trzeci w karierze tytuł mistrza świata.

Prawdopodobnie był to najlepszy występ Pietrowa w F1 i być może Rosjanin zostanie w Renault na przyszły sezon.

Pietrow przez 40 okrążeń doprowadził Alonso do frustracji. Inna sprawa, że Ferrari popełniło błąd zbyt wcześnie wzywając Hiszpana na zmianę opon. Kierowca Ferrari minął linię mety na 7. miejscu, co oznaczało, że mistrzem świata został Sebastian Vettel z Red Bull Racing.

Tuż po zakończeniu wyścigu, wściekły Alonso wygrażał pięścią Pietrowowi, jakby chciał mu powiedzieć: "Co ty zrobiłeś?!".

"Jechałem swój wyścig najlepiej jak potrafiłem. Nie mogę pozwolić, żeby inny samochód mnie wyprzedzał" - powiedział Pietrow. "Wyciskałem z bolidu maksimum możliwości. Lubię walkę na torze, ale nie byłem agresywny. To był normalny wyścig. Nikomu nie pozwolę łatwo mnie minąć. Chcę pokazać, że nie jestem w Formule 1 dla zabawy" - dodał.

Reklama

Mimo że Pietrow doskonale widział gesty Alonso, to po wyścigu nie doszło do konfrontacji między nimi. "Alonso był zły, więc nie było powodu, żeby z nim porozmawiać. Powinien mieć pretensje do siebie i swojego zespołu za złą strategię. Nie był wystarczająco blisko mnie, żeby skutecznie zaatakować. Miał jedną taką okazję, ale udało mi się obronić. Może gdyby spróbował bardziej agresywnie, to może bym go puścił. Uważałbym, żeby nie doszło do kolizji, bo przecież walczył o mistrzostwo świata. Później już nie miał tak dobrej okazji. To było proste i łatwe. Nic specjalnego" - podkreślił Pietrow.

Debiutancki sezon Pietrowa w Formule 1 nie był zbyt udany. Bardzo możliwe, że swoim występem w Abu Zabi uratował posadę w Renault i nadal będzie kontynuował swoją karierę u boku Roberta Kubicy. "Wkrótce wszystko się wyjaśni. Idziemy w dobrym kierunku. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty" - zakończył Rosjanin.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy