Londyn. To hit, kit czy blaga?

Kilka dni temu wyścigowy świat obiegła sensacyjna informacja o planach rozegrania w niedalekiej przyszłości Grand Prix Londynu. Jak wskazuje sama nazwa, wyścig miałby odbyć się w mieście, ale opinie co do wykonalności takiego przedsięwzięcia są podzielone. Na razie szumne zapowiedzi wyglądają po prostu na zręczny marketing w wykonaniu zainteresowanych stron.

Z biznesowego punktu widzenia GP Londynu nie jest projektem pozbawionym sensu. Włodarze Formuły 1 już dawno zorientowali się, że potrzeby potencjalnych kibiców nie różnią się od potrzeb konsumentów innych rynków. Chcemy kupować szybko i bezproblemowo. Chcemy możliwie najefektywniej dysponować swoim czasem. Wyjazdy na weekendy Grand Prix to zwykle kilkudniowe eskapady, na które wielu zabieganych ludzi zwyczajnie nie ma czasu. To nie przypadek, że największą część widzów F1 stanowią kibice telewizyjni.

GP Londynu mogłoby stanowić połączenie wygody komunikacyjnej ze śledzeniem zawodów na żywo. Ogromne skupisko ludzkie, jakim jest finansowa stolica świata, to dla organizatorów wymarzony rynek. Mogliby zaoferować wyścigowe emocje, których doświadczenie na żywo wiązałoby się dla mieszkańców miasta właściwie tylko z niedogodnościami niedługiej podróży na miejsce akcji. Jeśli weźmiemy pod uwagę doskonałe i tanie połączenia lotnicze Londynu z większością miast Europy, otrzymujemy imprezę o ogromnym potencjale. O bazę hotelową Londynu nie trzeba się martwić. Nie ma wątpliwości, że każdy znalazłby w mieście nocleg na swoją kieszeń.

Reklama

Jedni się śmieją i pukają w czoło, inni zacierają ręce (a przynajmniej udają). Do tej pierwszej grupy należy większość dziennikarzy i fachowców, którzy zupełnie obiektywnie patrzą na odważne plany rozegrania w Londynie wyścigu Formuły 1 i już na pierwszy rzut oka dostrzegają wiele przeszkód.

Długa na 5,1 kilometra trasa ulicznego toru miałaby liczyć 14 zakrętów i biec obok najbardziej rozpoznawalnych i najważniejszych miejsc stolicy Anglii, takich jak Pałac Buckingham, Big Ben oraz Trafalgar Square. Brzmi ekscytująco. Niestety, napędzani fantazją planiści zapomnieli chyba, że większość torów ulicznych, na których rywalizuje Formuła 1, nie wykorzystuje ulic centrum miast.

Nietrudno domyślić się, jaki wpływ na warunki komunikacyjne już i tak zatłoczonego Londynu miałoby kilkudniowe wyłączenie z ruchu kilku ważnych arterii drogowych. Zabezpieczenie trasy wymagałoby ustawienia kilometrów barier i wyznaczenia stref bezpieczeństwa, a przynajmniej odcinków, na których można by swobodnie usuwać z toru uszkodzone auta. Ich naprzemienny montaż i demontaż, który w jakiś sposób mógłby przywrócić trasę wyścigu ruchowi miejskiemu, byłby zbyt czasochłonny i mijał się z celem. Pod uwagę powinno się też wciąć wzrost poziomu hałasu, który na pewno nie poprawiłby komfortu życia mieszkańców miasta.

Bardziej sensownym rozwiązaniem jest proponowane wykorzystanie dla celów Grand Prix Londynu wybudowanego we wschodniej części miasta Parku Olimpijskiego. Obiekt może pochwalić się świetnymi połączeniami komunikacyjnymi z pozostałymi dzielnicami metropolii. Taki wariant pozwoliłby praktycznie wyeliminować problem blokowania ulic centrum Londynu, ale póki co nikt nie pokusił się o próbę doprecyzowania tego, którędy miałaby przebiegać trasa toru wykorzystującego przestrzenie Parku Olimpijskiego.

Niebagatelną przeszkodą w realizacji projektu jest też fakt posiadania przez tor Silverstone kontraktu na organizację Grand Prix Wielkiej Brytanii aż do 2027 roku. Wiemy, jakie priorytety przyświecają tworzeniu kalendarza mistrzostw świata F1. Ma być ekskluzywnie (Abu Zabi, Singapur, Bahrajn), ale nie bez historii (Monako, Monza, Silverstone, Spa), jednak przede wszystkim Formuła 1 jeździ tam, gdzie ma "do zrobienia" dobry interes. To dlatego już niedługo kalendarz może rozrosnąć się o kolejne rundy, których organizatorzy będą w stanie zaspokoić finansowe oczekiwania szefostwa F1. Czy w takiej sytuacji dwa wyścigi w Wielkiej Brytanii mają sens i czy dla obu znajdzie się miejsce w harmonogramie?

Dobrze zorganizowana runda w Londynie mogłaby przynieść sportowi większe zyski niż i tak cieszące się dużym zainteresowaniem zawody na Silverstone. W takim wypadku trzeba by polubownie rozwiązać kwestię kontraktu z najstarszym torem Grand Prix na świecie. Nie wątpię, że Bernie Ecclestone posiada dar "przekonywania" partnerów biznesowych do swoich racji, choć pomysł pozbawienia Anglików GP na ich historycznym torze mógłby nie przysporzyć szefowi Formuły 1 zwolenników.

Pora spojrzeć na niedawne ogłoszenie planów GP Londynu zupełnie pragmatycznie, a więc z perspektywy stron, których krótkoterminowe korzyści mogą być największe. Pierwszą jest wspomniany Ecclestone. Czy to przypadek, że komentarze Anglika na temat wyścigu w Londynie zbiegły się w czasie z informacjami o postępach niemieckiej prokuratury w sprawie skandalu dotyczącego zakupu praw handlowych Formuły 1? Przy tej operacji Ecclestone'owi "pomagał" Gerhard Gribkowski (reprezentujący poprzednich właścicieli praw). Po przyjęciu od Berniego wielomilionowej łapówki czeka go spędzenie ośmiu i pół roku za kratkami.

Co ważniejsze prokuratura wyśmiała tezę, według której do przekazania pieniędzy doszło w wyniku gróźb i szantażowania Ecclestone'a przez Gribkowskiego. Niewykluczone, że niedługo Bernie będzie musiał wrócić na salę rozpraw monachijskiego sądu, ale już nie w charakterze świadka. Jeśli dodać, że zawsze szukający zarobku Brytyjczyk pokusił się o szokującą jak na jego standardy propozycję sfinansowania GP Londynu, trudno traktować jego wypowiedzi inaczej niż jako próbę odwrócenia uwagi opinii publicznej od niewygodnej sprawy Gribkowskiego.

Obrazu sytuacji dopełnia chyba fakt, iż o planach sprowadzenia cyrku Grand Prix do Londynu poinformowano podczas imprezy zorganizowanej przez bank Santander. Tytułowi sponsorzy GP Wielkiej Brytanii nie przegapili świetnej okazji do zwiększenia zainteresowania marką tuż przed zaplanowanym na najbliższy weekend wyścigiem na torze Silverstone. Rozwodzenie się  nad wypowiedziami obecnych na imprezie kierowców McLarena (szczególnie zachwyconego pomysłem ścigania w Londynie Lewisa Hamiltona) możemy śmiało sobie darować.

Santander to także jeden z głównych sponsorów brytyjskiej ekipy, więc nie zdziwiłbym się, gdyby któregoś razu Lewis starał się podważyć prawdziwość twierdzenia Pitagorasa, gdyby akurat zażyczył sobie tego któryś z partnerów zespołu. Czas pokaże czy pozostające w sferze dość odległych marzeń GP Londynu wyznaczy nowy trend w organizacji wyścigów Formuły 1, czy może śmiała propozycja to tylko sprytna blaga, w której trudno doszukać się wymiernych korzyści dla samego miasta. Koncepcja wydaje się nierealna, ale niektórzy i tak zbili na niej całkiem przyzwoity kapitał.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy