Kubica wygrywa, ale Polacy go atakują. Dlaczego?

We Włoszech zakończył się Rally di Como, w którym startował Kubica. Zawody te, o niezbyt wysokiej randze, były dla Roberta treningiem przed trudniejszym wyzwaniem, Rallye du Var, który już za tydzień. Starty w tego typu rajdach w C4 WRC to forma rehabilitacji po ciężkim wypadku w lutym 2011 roku.

Podobnie jak w piątek, także drugiego dnia rywalizacji pogoda dopisała kierowcom. Do pierwszego z trzech zaplanowanych na sobotę odcinków specjalnych zawodnicy ruszyli o godzinie 9.

Jadący Citroenem C4 WRC Robert Kubica rozpoczynał ponad 10-kilometrowy odcinek Alpe Grande z ponad półminutową przewagą nad najbliższym z rywali. Próby nie wygrał. Metę OS-u 2,5 sekundy szybciej osiągnął Paolo Porro (Ford Focus RS), ale tak jak w przypadku ostatniego piątkowego odcinka, nieregularna jazda pozostałych zawodników startujących autami WRC sprawiła, że Polak ponownie powiększył przewagę w generalce. Tym razem do prawie 42 sekund. 

Reklama

Na kończącej rywalizację próbie Kubica zanotował dopiero 9. czas (7:02,4). Odcinek wygrał Felice Re, dzięki czemu odrobił do Polaka ponad 38 sekund, ale zniwelował w ten sposób tylko nieco ponad połowę ogromnej przewagi Kubicy. Za mało, aby myśleć o odebraniu naszemu kierowcy zwycięstwa. Podium uzupełnił Corrado Fontana (Ford Focus RS).

Za tydzień czekają nas znacznie większe emocje. Kubica wystartuje bowiem w ostatniej rundzie rajdowych mistrzostw Francji - Rallye du Var.

 

To, że w Rally di Como Kubica jedzie w innej lidze niż rywale, było wiadomo od początku. Ale najlepsze krakowianin zostawił na najdłuższy w rajdzie OS Val Cavargna. Na 30-kilometrowym odcinku Polak znokautował pozostałych zawodników, osiągając czas 21:31,1. Przejechanie tej samej trasy zajęło najszybszemu z konkurentów Kubicy (Felice Re, Citroen C4 WRC) prawie 28 sekund dłużej. Polak był zatem od Włocha prawie sekundę szybszy na każdym kilometrze.

Kolejny od fatalnego wypadku w lutym 2011 r. start Roberta Kubicy wywołuje mnóstwo komentarzy, również w Internecie. Nie ukrywamy, że czytamy je z zażenowaniem.

  Owszem, nie brakuje wśród nich głosów uznania i wyrazów wsparcia, ale jest także mnóstwo przejawów tego, co nazywamy "polskim piekłem". Takim, w którym diabli nie mają nic do roboty, gdyż nasi kochani rodacy sami dbają, by żaden z nich nie wychylił się zanadto z kotła, ochoczo podgrzewają smołę i pilnują ognia. Pojawiły się szydercze aluzje do paraolimpiady. Kpiny z "wiejskiego rajdu" i "podwórkowej ligi". Sugestie, że wyniki imprezy są ustawione i z góry ustalono, kto ma ją wygrać. Nie brakuje również opinii, że jeżeli Kubica wróci kiedykolwiek na tory Formuły 1, to tylko w roli pracownika odpowiedzialnego za pompowanie opon w bolidach. Itd. itp.  

Smutne to wszystko i przykre, ale już Melchior Wańkowicz, wiele lat temu, zauważył, że naszą najgorszą narodową cechą jest bezinteresowna zawiść. Od czasu, gdy pojawił się Internet, rzesze kryjących się za parawanem anonimowości, a więc czujących się całkowicie bezkarnie nienawistników mogą wreszcie dawać upust swoim frustracjom na szerszą skalę. I nader skwapliwie korzystają z tej okazji. Nic dziwnego, że Robert Kubica stroni od ojczyzny i krajowych mediów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama