Kubica: Nie wiem, jak to się stało

Robert Kubica startujący w barwach Renault, jak najszybciej będzie chciał zapomnieć o tegorocznym GP Węgier.

Polak po kolizji w alei serwisowej i karze jaką nałożyli sędziowie za ten incydent wycofał się z wyścigu. Tym samym Robert po raz drugi w tym sezonie nie ukończył zawodów.

Robert Kubica nie ukrywał, że liczy na dobry występ w "swoim domowym" Grand Prix, jak nazywa zawody na Hungaroringu na Węgrzech. Po obiecujących testach, w sesjach treningowych, gdzie Polak kręcił czasy na poziomie pierwszej piątki, przyszły kłopoty w kwalifikacjach. W serii finałowej Q3 Polak pojechał poniżej swoich możliwości zajmując ósmą pozycję. Tylko czwartą linię startową Robert tłumaczył problemami z przyczepnością bolidu w ostatniej części eliminacji. Pomimo średniego, jak na możliwości Polaka wyniku (pierwsza eliminacyjna przegrana z partnerem w Reanult Witalijem Pietrowem), Kubica liczył na dobry występ i punkty w GP Węgier.

Reklama

Start i pierwsze okrążenia wyścigu wydawały się potwierdzić, że Robert bez problemów może punktować na Hungaroringu.

"Udało mi się wykonać całkiem niezły start z brudnej strony toru, chociaż nie byłem w stanie zdobyć żadnej pozycji. W pierwszej części utknąłem za Rosbergiem, tak było do czasu wyjazdu na tor samochodu bezpieczeństw. Wówczas to zdarzył się incydent z Adrianem Sutilem" - tłumaczył Robert Kubica.

Na 15. okrążeniu sędziowie zarządzili "safety car", co w konsekwencji oznaczało koniec wyścigu dla Polaka. Stało się tak, bowiem na torze i w stanowiskach serwisowych powstał niespotykany dotąd bałagan. Wszystkie bolidy ruszyły do miejsc garażowych na zmianę ogumienia. Tłok i zamieszanie, jakie powstało w alei serwisowej, spowodowało nieprzewidziane i kuriozalne wydarzenia. Niestety, w jednym z nich uczestniczył Robert Kubica, co skutecznie wykluczyło go z dalszej rywalizacji. Polak po wymianie opon otrzymał sygnał do wyjazdu od swojego mechanika. Była to decyzja brzemienna w skutkach. Tuż po starcie Robert zderzył się z nadjeżdżającym na swoje stanowisko serwisowe Adrianem Sutilem z zespołu Force India i było wiadomo, że dla niego ten wyścig praktycznie się zakończył. Co prawda krakowianin po usunięciu usterek, które były w zasięgu możliwości sztabu technicznego powrócił na tor. Jednak był to jedynie "łabędzi śpiew" Polaka, który dodatkowo został ukarany za incydent w "pit line", 10-sekundową karą postoju. Po zjeździe na przymusowy "stop" Robert nie wrócił już na tor. Kierowca Renault tłumaczył to problemami technicznymi z przednim zawieszeniem w bolidzie.

"Nie wiem, jak to się stało. Lizak poszedł do góry, ja ruszyłem i w tym momencie Sutil skręcał na swoje stanowisko serwisowe. Zdaje się, że Rosberg nagle zwolnił, bo miał poluzowane tylne koło i przez to źle wyliczyliśmy czas. Zmusiło mnie to potem do wycofania się z powodu uszkodzeń przedniego zawieszenia, chociaż bardzo chciałem dojechać do mety. Miło byłoby chociaż ukończyć wyścig, ponieważ jest tu tylu polskich kibiców, a patrząc na rozwój wyścigu, prawdopodobnie moglibyśmy liczyć na dobry wynik. Cóż, stało się jednak inaczej" - powiedział tuż po opuszczeniu garażu Robert Kubica.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama