Kolejna kobieta dostała się do F1. Niestety tylnymi drzwiami

Po zimowej drzemce Formuła 1 weszła w nowy sezon zdecydowanym krokiem. Po dwóch wyścigach w sporcie dzieje się naprawdę wiele.

Ferrari desperacko stara się przyspieszyć rozczarowująco wolny samochód, McLaren ustabilizować dobrą formę, Mercedes rozwiązać problemy z oponami, a Sebastian Vettel zapanować nad nerwami, które trudno było dostrzec, gdy w poprzednich dwóch latach Niemiec niepodzielnie rządził na torach. Jeśli jeszcze dodać do tego niepokojącą sytuację Grand Prix Bahrajnu, w natłoku poważnych sportowych i politycznych kwestii łatwo przeoczyć interesujący awans, do jakiego doszło ostatnio w zespole Franka Williamsa.

W Grove nie chcieli chyba być gorsi od ekipy Marussi, która w roli kierowcy testowego zatrudniła Marię de Villotę, i sami oddali obowiązki kierowcy rozwojowego w ręce Susie Wolff. Jeśli zastanawiacie się, kim jest tajemnicza dama, podpowiem, że do października ubiegłego roku nazywała się jeszcze Susie Stoddart i była znana szerszej publice sportów motorowych jako zawodniczka serii DTM. Rzut oka na wyniki związanej z Mercedesem, urodzonej w Szkocji Susie (najwyższe pozycje na mecie w trakcie 6 lat startów to dwa 7. miejsca) skłaniają do traktowania jej raczej w roli lokalnej - choć nie pozbawionej talentu - atrakcji, niż kierowcy z realnymi zamiarami podbicia sceny wyścigów niemieckich aut turystycznych.

Reklama

Skąd więc tak zaskakujący awans? Wiele wyjaśnia przyjęte po ślubie nazwisko Wolff. Mężem Susie jest bowiem nikt inny, jak tylko Torger Christan Wolff, austriacki inwestor, a w wolnych chwilach także kierowca wyścigowy, choć zdecydowanie ważniejszą informacją w tym kontekście jest fakt, że od listopada 2009 roku Wolff jest jednym z udziałowców ekipy Williamsa. Mimo najszczerszych chęci, już na tym etapie rozważań trudno oprzeć się wrażeniu, że wpływ na zainteresowanie zespołu Williamsa zatrudnieniem Susie mają bliskie relacje państwa Wolff. Ale jak przystało na standardy poważnych firm, głosowanie zarządu nad kandydaturą pani Wolff odbyło się bez udziału małżonka. 

Stary wyścigowy wyga Frank Williams zapewnił, że zarząd uważnie przyjrzał się ewentualnym korzyściom, jakie może dać zespołowi pojawienie się w jego szeregach Susie. Kandydatura pani Wolff została zatwierdzona i w najbliższych miesiącach ma się ona zajmować rozwojem symulatora, jazdami testowymi skupionymi na pracach przy aerodynamice tegorocznego samochodu, pełnych jazdach testowych, a także ujętych dość tajemniczo "wyzwaniach technicznych". Ona sama obiecała, że dołoży wszelkich starań, żeby zdobytą dotychczas wiedzą pomóc legendarnemu zespołowi w powrocie do dawnej świetności. Obowiązki nowego nabytku zespołu mają też objąć programy edukacji społeczeństwa w zakresie bezpieczeństwa drogowego.

Zastanawia mnie, czy tworząc stanowisko kierowcy rozwojowego (kierowcą testowym jest już nieźle zapowiadający się Fin Valtteri Bottas) Williams brał pod uwagę kandydaturę bezceremonialnie zwolnionego przed tegorocznym sezonem Rubensa Barrichello. Skoro przez dwa lata zespół z Grove wszem i wobec chwalił wiedzę techniczną i umiejętności Brazylijczyka, pozostawienie go w ekipie w roli konsultanta czy kierowcy rozwojowego wydawało się całkiem niezłym rozwiązaniem, które na pewno przyniosłoby Williamsowi więcej pożytku niż szkody. Zamiast korzystać z dwudziestu lat doświadczenia Barrichello, Williams będzie teraz mógł polegać na mocno dyskusyjnej w kontekście wyścigów Grand Prix wiedzy Susie Wolff.

Promocja Susie do roli kierowcy rozwojowego sprowokowała kibiców Formuły 1 do postawienia pytań o prawdziwe powody zatrudnienia jej w Williamsie. W swoim stylu sprawę skomentował szef F1 Bernie Ecclestone, który stwierdził, że jeśli pani Wolff będzie szybka za kółkiem i urocza poza kokpitem wyścigowego auta, wyjdzie to ekipie Williamsa na dobre. Niestety raz jeszcze pojawienie się kobiety w tej wymagającej dyscyplinie sprowadzono głównie do aspektów pozasportowych, bo sportowe raczej nie pozwoliłyby zaistnieć sympatycznej Susie w Formule 1. To zresztą kolejny zimny prysznic dla tych, którzy uważają, że wyścigi Grand Prix są już gotowe przyjąć do stawki kobiety jako pełnoprawne uczestniczki kipiącego testosteronem widowiska. Szkoda, bo przykłady serii wyścigowych za oceanem pokazują, że panie wcale nie muszą być skazane na porażkę w rywalizacji z mężczyznami. Sposób i okoliczności, w jakich odbył się angaż pani Wolff uważam za nieco upokarzający dla sportowca z ambicjami, ale skoro wszyscy są zadowoleni, a ludzie spełniają dzięki temu swoje marzenia, może warto.

Jacek Kasprzyk 

 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy