Formuła 1 wraca na ulice

Późne lato i wczesna jesień to w Formule 1 czas transferów lub… decyzji o utrzymaniu składów zespołów na kolejny sezon. Czwartek tuż przed Grand Prix Singapuru przyniósł informację dotyczącą przyszłości Roberta Kubicy. Po miesiącach mniej czy bardziej fantazyjnych rozważań (Williams? Haas? Racing Point? Alfa Romeo?) wszystko zaczyna się powoli wyjaśniać. Po dość zaskakującej decyzji Haasa o utrzymaniu składu na 2020 (Magnussen / Grosjean) newsem dnia jest informacja, że Robert Kubica i PKN Orlen kończą współpracę z Williamsem po tym sezonie.

Myślę, że wszyscy w Polsce przyjęli tego newsa z mieszanymi uczuciami, ale trochę i z ulgą. To z pewnością zamknięcie trudnego, kontrowersyjnego tematu. Koniec startów w najsłabszym zespole Formuły 1. Koniec okresu pełnego nadziei, frustracji i porażek, bez widoków na istotną zmianę w najbliższej przyszłości. Nikt nie lubi przegrywać, a sportowiec szczególnie. To co dzieje się od jakiegoś czasu w Williamsie rodzi w ludziach mentalność przegranego. Kreuje brak wiary, niszczy morale, rozbija zespół. Przykro patrzeć na Kubicę, niegdyś wymienianego w gronie przyszłych mistrzów świata, przegrywającego jeden wyścig za drugim. Coraz trudniej było nam doszukiwać się światełka w tunelu. W pewien sposób dobrze, że to się skończy.

Reklama

Teraz najważniejsze pytanie brzmi: co dalej? PKN Orlen wydał oświadczenie, z którego wynika, że zamierza pozostać w Formule 1 i kontynuować współpracę z Kubicą. Znając realia nie oznacza to, że polski kierowca pozostanie w Formule 1 i będzie miał miejsce kierowcy wyścigowego. Analiza sytuacji na rynku kierowców pokazuje, że nie bardzo widać zespół, w którym Kubica mógłby znaleźć miejsce. Opcji alternatywnych jest wiele. Mówi się o DTM, WEC czy Formule E, nawet o powrocie do rajdów, co akurat jest chyba najmniej prawdopodobne. Jako (były) sportowiec uważam, że lepiej wygrywać w mniej popularnej, mniej prestiżowej serii, niż przegrywać w takim stylu wskutek różnych okoliczności w królowej sportu motorowego.

Na razie przed nami Grand Prix Singapuru. Po dwóch kolejnych wyścigach na najszybszych torach w kalendarzu - Spa i Monza, w nadchodzący weekend czeka nas jedyny całkowicie nocny wyścig w kalendarzu na ulicznym torze w Singapurze. Pętla Marina Bay jest przeciwieństwem dwóch poprzednich torów. To obiekt bardzo kręty, techniczny, a także wymagający fizycznie dla kierowców i ma największą liczbę zakrętów w całym kalendarzu - aż 23. Jest to drugi najwolniejszy tor w kalendarzu po Monako, znany z niskiej przyczepności nawierzchni. Chociaż jest kilka miejsc, w których samochody rozpędzają się do sporych prędkości, jest to typowy tor wymagający wysokiego poziomu docisku aerodynamicznego.

Wizyty samochodu bezpieczeństwa zdarzają się na torach ulicznych częściej, niż na typowych obiektach drogowych. Ma to duży wpływ na strategię, często także na wyniki wyścigu, a czynnik przypadkowości może mieć tu większe znaczenie. To zwiększa szanse tych, którzy nie zaliczają się do grona faworytów. Wyjazd samochodu bezpieczeństwa na tor w takim, a nie innym momencie może znacznie zamieszać w klasyfikacji.

Tor w Singapurze jest położony niemal na równiku. Tropikalny klimat potrafi zaskoczyć gwałtowną ulewą, ale prognozy przewidują ciepłą i bezdeszczową pogodę na ten weekend.

Faworyci? Niemal wszyscy są zgodni, że walka o zwycięstwo rozegra się pomiędzy Mercedesem i Red Bullem, a zwycięska passa Ferrari prawdopodobnie będzie przerwana. Tor a takiej charakterystyce, jak Marina Bay nie sprzyja charakterystyce samochodów Scuderii, które zdecydowanie lepiej czują się na najszybszych obiektach takich jak Spa czy Monza. Nie ustają dyskusje skąd wzięła się tak duża przewaga Ferrari w dwóch poprzednich wyścigach. Dwa kolejne zwycięstwa na najszybszych torach w kalendarzu, gdzie największą rolę odgrywa moc jednostki napędowej oraz niski opór i docisk aerodynamiczny dają do myślenia. Rywale, zwłaszcza ci z Mercedesa i Red Bulla od początku sezonu szukają odpowiedzi na to pytanie. Jest wiele domysłów, łącznie z podejrzeniami o nielegalne sztuczki. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy prawdy, ale faktem jest, że inżynierowie z Maranello znaleźli to "coś". Jednak w nadchodzących wyścigach, a zwłaszcza w ten weekend w Singapurze kluczem do sukcesu będzie duży docisk aerodynamiczny i ustawienie oszczędzające opony, a te akurat czynniki nie są mocną stroną Ferrari w tym sezonie.

Tradycyjnie do grona faworytów nie będzie należał Williams. Ale jeżeli chcemy marzyć o stosunkowo wysokich miejscach kierowców ekipy z Grove jeszcze w tym sezonie, to gdzie, jeżeli nie w Singapurze? To tu właśnie wspomniany już czynnik szczęścia czy pecha (rywali) może mieć decydujące znaczenie.

Grzegorz Gac


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama