Czy 43-letni kierowca jest już za stary? Chyba tak

Przyczyny słabszej formy Michaela Schumachera po powrocie do Formuły 1 przestały być tajemnicą. Istota porażek "Schumiego" z zespołowym kolegą oraz jazdy poniżej oczekiwań ma w gruncie rzeczy niewiele wspólnego z awariami, usterkami czy niezdolnością Mercedesa do zbudowania najszybszego samochodu w stawce. Ale Niemiec nie ma się czego wstydzić. Sposobu na przeciwnika, który pokonuje Schumachera, nie udało się znaleźć jeszcze nikomu.

Trzeba oddać zespołowi z Brackley i Schumacherowi to, co ich. Przez ponad dwa lata skutecznie prowadzili kampanię dezinformacji. Nie mieli wyjścia. Powrót siedmiokrotnego mistrza świata od początku był obarczony sporym ryzykiem.

Kierowca, którego dokonania znajdują się w sferze marzeń większości zawodników młodego pokolenia, położył na szali swoją legendę. Gdyby pokerowa zagrywka się udała, Schumacher przeszedłby do historii Formuły 1 jako człowiek obdarzony midasowym dotykiem, zdolnym zmienić w mistrzowską ekipę każdy projekt do którego przyłożył rękę.

Reklama

Dzisiaj ten scenariusz jest jednak bardzo mało prawdopodobny. Nienajlepszy samochód, charakterystyka opon Pirelli i wyrównana stawka to wygodne wymówki, którymi dość długo Mercedesowi i Schumacherowi udawało się odwrócić uwagę od oczywistej prawdy.

Schumacher ma już 43 lata. W realiach Formuły 1, w której pierwsze skrzypce grają najczęściej świetni trzydziestoletni, Niemca bez złośliwości trzeba po prostu zakwalifikować do jednoosobowej kategorii sportowych półemerytów (Pedro de la Rosę pomińmy, Hiszpan całą karierę jedynie statystuje w wielkim ściganiu).

Co z tego, że piewcy niezaprzeczalnego talentu Schumachera na każdym kroku podkreślają, że był przecież pierwszym zawodnikiem, który wyniósł standardy przygotowania fizycznego kierowców F1 na nowy, niewyobrażalny wcześniej poziom. Co z tego, że Schumacher do dziś popisuje się świetną kondycją, skoro to nie ona odpowiada za to, co w wyrównanej wyścigowej rywalizacji jest najważniejsze, a więc możliwie najlepsze czasy okrążeń. A te nie kłamią.

Największą bolączką Schumachera po powrocie do F1 są szybkie zakręty. Od jednego z ludzi z bliskiego otoczenia kierowcy udało mi się dowiedzieć, że Niemiec nie jest w nich już tak konkurencyjny jak choćby jego zaledwie solidny zespołowy kolega, a powstałe w ten sposób straty czasowe stara się nadrabiać w wolnych sekcjach torów. Stara się tak bardzo, że często popełnia błędy, niejednokrotnie pogarszając swoją sytuację.

Tam, gdzie Schumacher nie musi się zmagać z szybkimi łukami, wciąż radzi sobie doskonale. Stąd dobra jazda na złożonym z wolnych fragmentów torze Monako oraz wszędzie tam, gdzie charakterystyki obiektu nie tworzą płynne, superszybkie sekcje, w których kierowcy zmuszani są do maksimum ataku. Kilka lat temu ten problem nie istniał. Innymi słowy: Schumacher zwyczajnie się starzeje.

Gdyby kalendarz mistrzostw świata składał się z tras powywijanych jak nitki makaronu, Schumacher miałby ogromne szanse stale gościć w czołówce. Ale tak nie jest i raczej nie należy się spodziewać, że czterdziestotrzyletni kierowca będzie dorównywał refleksem, bystrością wzroku i czasem reakcji rywalom, których organizmy funkcjonują teraz u szczytu możliwości.

Naiwnością byłoby też sądzić, że dostojny i spełniony sportowo Schumacher zacznie szaleć na miarę młodzików, starających się w każdej sytuacji udowodnić zasadność swojej przynależności do elitarnego grona kierowców Grand Prix.

Nie wiem zresztą, co i komu miałby udowadniać pławiący się w tytułach Niemiec. Przyznał przecież, że po odejściu z Formuły 1 brakowało mu atmosfery wyścigów, a do startów po powrocie podchodzi z większym luzem i dystansem niż kiedyś. Choć zewsząd słyszy się co innego, rzucenie wyścigowego świata na kolana po raz ósmy chyba przestało być ambicją niemieckiego kierowcy.

Lepiej skupić się na mniejszych celach i drobnych przyjemnościach, które przecież nie przynoszą ujmy. W wieku 43 lat nawet wizyta na podium może być traktowana jako wspaniała szansa na przypomnienie sobie dawnych emocji. Kto wie, ile takich okazji jeszcze przed Schumacherem?

Tych, którzy są gotowi zarzucić mi obrazoburcze intencje i ślepą niechęć do niemieckiego kierowcy, muszę rozczarować. Strącanie z cokołu spiżowego pomnika, jaki Niemiec postawił niemal dwoma dekadami wspaniałych triumfów, nie należy do przyjemności. Nikt pewnie nawet nie wpadłby na taki pomysł, gdyby "Schumi" sam odważnie nie rzucił wyzwania odwiecznym prawom natury. Tak jak wielu przed nim, do tej walki stawał bez wielkich szans - prawdopodobnie już po pierwszych testach uświadomił sobie skutki nieubłaganego upływu czasu.

Także dlatego załamywanie rąk nad sytuacją Schumachera nie ma sensu. Na znaczeniu tracą też próby przewidywania tego, jaka może być kolejna decyzja kierowcy odnośnie możliwości kontynuowania startów w Formule 1 po sezonie 2012. Szanse na kolejne sukcesy były i są niewielkie. "Schumi" pewnie dobrze o tym wie.

Można sądzić, że po spędzeniu w padoku F1 całego dorosłego życia, Schumacher wrócił tam, żeby godnie się zestarzeć i pożegnać ze sportem na własnych warunkach - mówi się, że w 2006 roku z Ferrari wypchnięto go wbrew jego woli... Cóż, starzeje się pięknie.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy