Były zespół Kubicy to mistrzowie marnowania okazji

Lotus miał być czarnym koniem początku tegorocznych mistrzostw świata Formuły 1, ale póki co zespołowi z Enstone nie udaje się spełnić tych proroctw. Zdecydowanie lepiej za to wychodzi ekipie Erica Boulliera marnowanie doskonałych okazji na świetne wyniki, o które niedługo może być już znacznie trudniej.


W sezonie 2012 oczekiwania względem formy Lotusa nie były ogromne, ale całkiem spore, jeśli wziąć pod uwagę zimowe porządki, jakich dokonało kierownictwo zespołu. Zwolnienie zadowalającego się kiepskimi osiągnięciami Brunona Senny oraz marudzącego i atakującego zespół Witalija Pietrowa, w miejsce których zatrudniono utytułowanego Kimiego Räikkönena i obiecującego Romaina Grosjeana, trzeba było odczytać jako kolejny krok w kierunku realizacji ambitnych planów rywalizacji o czołowe lokaty. Zimowe testy, choć nie przebiegły bez kłopotliwych niespodzianek - anulowanie udziału w pierwszych testach w Barcelonie wskutek wykrycia wady projektowej przedniego zawieszenia - wypadły wyjątkowo pomyślnie. Zespół miał podstawy, aby sądzić, że będzie w stanie uprzykrzyć życie faworytom. Tym bardziej, że dobrą szybkość E20 zauważali także rywale. 

Reklama

Weekend wyścigowy w Australii potwierdził te przypuszczenia. Niestety dla ekipy Lotusa, wrażeniom z zawodów na Antypodach towarzyszyły mieszane uczucia, których nie udało się pozbyć także w Malezji i Chinach. Choć Eric Boullier starał się przekonać wszystkich, że zespołowi po prostu zabrakło szczęścia, ciężko uwierzyć tej retoryce.

W Melbourne zaczęło się od piątkowych problemów z układem wspomagania kierownicy w samochodzie Räikkönena. Na szybko przystosowano go do preferencji kierowcy, ale w sobotnich kwalifikacjach Fin odpadł już w Q1. Stało się tak na skutek jego błędu na szybkim okrążeniu oraz pomyłki zespołu, który mylnie poinformował kierowcę co do czasu, jaki pozostał mu na rozpoczęcie kolejnego pomiarowego okrążenia. Na szczęście znacznie lepiej spisał się Romain Grosjean. Francuz wywalczył 3. pole startowe ze stratą 0,380 sekundy do Lewisa Hamiltona. Jego wyścig zakończył się jednak na pierwszym okrążeniu po kontakcie z Pastorem Maldonado. Räikkönen uratował natomiast punkty finiszując na 7. miejscu. Skoro samochód był szybki, ale w jakiś sposób nie udało się tego przełożyć na pokaźną zdobycz punktową, zespół wytłumaczył rozczarowujący weekend brakiem szczęścia. Lotus, zbudowany kwalifikacyjną formą i tempem na długim dystansie oznajmił też, że do Malezji jedzie po podium.

Ponownie były ku temu podstawy, ale już po piątkowych jazdach okazało się, że wycieczka Räikkönena poza tor w GP Australii spowodowała przegrzanie skrzyni biegów (źdźbła trawy przytkały chłodnicę). Przekładnię trzeba było wymienić, w następstwie czego Räikkönen musiał liczyć się z karą przesunięcia 5 miejsc do tyłu na starcie wyścigu. Czasówkę Fin zakończył z 5. rezultatem, ale strata do stojącego na pole position Hamiltona była niewielka. Kierowca Lotusa sam przyznał, że gdyby nie błąd i zgubione 0,2-0,3 sekundy mógłby wykręcić w finale kwalifikacji najlepszy czas. Zamiast z 6. musiał jednak startować z 10. pola, które udało mu się zamienić na piąte miejsce na mecie, wykręcając po drodze najlepszy czas okrążenia w wyścigu. Grosjean po starcie z 7. pola odpadł z rywalizacji na trzecim okrążeniu. Tym razem w wyniku swojego błędu. Raz jeszcze rozczarowanie zespół wytłumaczył sobie złośliwością losu, a jako że tempo samochodu i jego możliwości kwalifikacyjne pozwalały realnie myśleć o zagrożeniu czołówce, czemu nie jechać do Chin celując w podium.

Poprawki przygotowane na wyścig w Szanghaju miały pomóc kierowcom w walce z faworytami. Jednak po piątkowych jazdach okazało się, że zespołowi nie udało się wycisnąć z nowych części zadowalających osiągów, więc auta pozbawiono modyfikacji. Kwalifikacje i tak wypadły dość pomyślnie. Räikkönen uzyskał 5. czas, ale dzięki karze dla Hamiltona startował z 4. pola. Podobnie jak dwa poprzednie, także wyścig w Chinach był szansą na dobry rezultat, ale nadzieje na wymarzone podium prysły mniej niż 10 okrążeń przed metą. Strategia dwóch postojów ze zbyt krótkim środkowym stintem okazała się nietrafiona, Räikkönenowi "skończyły się" opony, i z 2. miejsca, za prowadzącym Rosbergiem, spadł na 14., na którym finiszował. Na otarcie łez, dzięki wywalczeniu 6. miejsca, swoje pierwsze punkty zdobył Grosjean.

W najbliższy weekend odbędzie się Grand Prix Bahrajnu, w którym Lotus oczywiście zamierza walczyć o stale wymykające się z rąk podium. Dotychczas ekipie z Enstone przeszkadzał w tym "pech", zmienna pogoda, awarie i inne zdarzenia, które nie pozwoliły kierowcom zespołu ukończyć zawodów w czołowej trójce, a które nie przeszkodziły w tym zawodnikom innych stajni. Trzymam kciuki, aby tym razem się udało. Kto wie, jak silna okaże się motywacja Räikkönena, jeśli zostanie wystawiona na dalsze działanie "pecha", którego zespół rzekomo doświadczył w pierwszych trzech rundach sezonu.

Mimo wszystko byłoby ironią losu, gdyby wskutek serii wpadek zespołu i błędów kierowców, Lotus nie zdołał stanąć na podium właśnie teraz, kiedy forma samochodu na to pozwala, podczas gdy w poprzednich  latach, kiedy jeździł Robert Kubica, takie wyniki udawało się osiągnąć wbrew możliwościom auta. Boullier i spółka powinni przestać szukać wymówek i się pospieszyć. Po powrocie do Europy rywale naprawdę podkręcą tempo rozwoju swoich konstrukcji, a wtedy w sięgnięciu po podium może nie pomóc nawet szczęście.

Jacek Kasprzyk


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy