"Byle nie ten wredny Szwab..."

Tak czy owak, zawsze Nowak? Na to wygląda.

Media spekulują, że partnerem Roberta Kubicy w zespole Renault będzie jego stary znajomy, Nick Heidfeld, co natychmiast ożywiło dyskusje na temat prawdziwej lub wykreowanej przez publikę niechęci obu kierowców.

Był nawet taki moment, że kibiców bardziej od obiektywnych wyników Kubicy na torze interesowała jego bezpośrednia rywalizacja z partnerem z zespołu BMW Sauber. Kubica piąty, Heidfeld czwarty? Oj, to bolesna porażka. Kubica dziesiąty, Heidfeld dwunasty? Cóż za wspaniały sukces! Emocje podgrzewało rzekome faworyzowanie Heidfelda przez dotychczasowego pracodawcę. Wiadomo, on Niemiec, oni też Niemcy...

Reklama

Sądząc po komentarzach w sieci, perspektywa powrotu do poprzedniego układu personalnego wśród polskich fanów Formuły 1, delikatnie mówiąc, nie budzi entuzjazmu. Przeważają opinie: "Każdy, byle nie ten wredny Szwab".

No i po co te nerwy? Nie zapominajmy, że Formuła 1 to przede wszystkim wielki cyrk. Trudno wykluczyć, że doniesienia o osobistych animozjach między jego pracownikami to zwyczajny zabieg PR, mający dodatkowo zwiększyć zainteresowanie całą zabawą. A jeżeli nawet rzeczywiście panowie K. i H. nie bardzo się lubią, to i cóż z tego? Obaj mają tyle oleju w głowach, by nie przekładało się to na codzienne obowiązki zawodowe. Nadal będą wykonywali swoją robotę i patrzyli, jak puchną ich konta bankowe. Poza tym pod nowym szyldem znajdą się w identycznej sytuacji: dwaj mężczyźni po przejściach...

Dzięki francuskim barwom zespołu Renault powinien też zniknąć narodowościowy aspekt konfliktu. Tym, którzy nie potrafią wyzbyć się kompleksów wobec zachodniego sąsiada pozostanie rozpamiętywanie krzywdy prześladowanego przez Luftwaffe - przepraszamy, oczywiście Lufthansę - Jana Rokity i odsłuchiwanie wciąż na nowo nagrania z jego słynnym okrzykiem: "Ludzie, ratujcie! Niemcy mnie biją!". Kubicy Niemiec bił już nie będzie, a przynajmniej nie dlatego, że jest Niemcem.

A tak na marginesie... Dlaczego właściwie team F1 musi składać się z dwóch kierowców? Przecież to nie policjanci z Miami ani powietrzny patrol samolotów F 16. Co prawda znana maksyma głosi, iż "stały partner, to większe bezpieczeństwo", ale Robert Kubica doskonale poradziłby sobie bez partnera, na którego współpracę podczas wyścigu i tak nie może liczyć. Jako jedynak byłby rozpieszczany przez szefów i serwisantów Renault i stałby się jeszcze większym ulubieńcem tłumów.

poboczem.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy