Bez Roberta Kubicy, ale mają szansę na tytuł!

​Po znakomitym występie na Węgrzech były zespół Roberta Kubicy, Lotus, jest wymieniany w gronie teamów, których kierowcy mogą sięgnąć po mistrzowskie tytuły. Czy są ku temu podstawy?

 Przecież Kimiemu Räikkönenowi i Romainowi Grosjeanowi już wcześniej zdarzało się notować dobre wyniki, ale nie umieli w pełni wykorzystać zalet samochodu z większą regularnością. Teraz może być podobnie.

Za nami już jedenaście wyścigów sezonu Formuły 1, a Lotus nadal nie odniósł upragnionego zwycięstwa, choć świetnych okazji nie brakowało. Czasami sukces uniemożliwiały błędy kierowców, czasami awarie, czasami warunki pogodowe, ale najczęściej działo się tak, bo rywale po prostu robili pewne rzeczy skuteczniej.

Potrafili lepiej przygotować samochody na kwalifikacje, podejmowali lepsze decyzje odnośnie strategii w wyścigu, a także umieli postawić przysłowiową kropkę nad "i" wtedy, gdy było to konieczne. Za półmetkiem sezonu ani zespół z Enstone, ani jego kierowcy nie mogą z ręka na sercu powiedzieć, że zaliczyli weekend, w którym nie mogli zrobić czegoś lepiej.

Reklama

To właśnie ten brak regularności wyników sprawia, że mimo dysponowania niezłym samochodem w tabeli mistrzostw świata Räikkönen traci do Fernando Alonso 48 punktów, a Grosjean aż 88 i właściwie może zapomnieć już o walce o tytuł. Tym trudniej zrozumieć, dlaczego po Grand Prix Węgier wielu dziennikarzy ocenia Lotusa jako największe zagrożenie dla mistrzowskich aspiracji McLarena, Ferrari i Red Bulla.

Czy Räikkönen i Grosjean nagle znaleźli receptę na bezbłędną jazdę? A może Lotus rzeczywiście zdystansował konkurencję w wyścigu zbrojeń i dysponuje najszybszym autem? Szczerze wątpię.

Komentarze mówiące o tym, że Räikkönen nie zwyciężył na Węgrzech, bo Lewis Hamilton miał szczęście startowania z pole position, czyta się z uśmiechem na ustach. Hamilton nie wywalczył pole position grając za garażami w "kamień, nożyce, papier", a startował z pierwszego pola po nokautującym okrążeniu przejechanym w kwalifikacjach. Któż bronił wywalczyć pole position Räikkönenowi czy Grosjeanowi? Charakterystyka węgierskiego toru to żadna tajemnica i było wiadomo, że - tak samo jak w Monako - miejsca na starcie będą kluczowe dla losów wyścigu.

Jeśli zespołowi z Enstone nie udało się osiągnąć przewagi w elemencie, który miał ogromne znaczenie dla odniesienia zwycięstwa, to znaczy, że rywal spisał się lepiej i to on zrobił więcej, żeby opuścić Dolinę Trzech Źródeł z trofeum za pierwsze miejsce. Co z tego, że Räikkönen miał lepsze tempo na pełnym dystansie zawodów, skoro Lotus ponownie nie umiał zadbać o bezproblemowy początek rywalizacji - na pierwszych okrążeniach Fin nie mógł skorzystać z KERS i obronić pozycji przed atakiem Alonso, za którym stracił sporo czasu i ostatecznie nie zdołał znaleźć się na mecie przed Hamiltonem.

A co z teorią, jakoby szybkość Räikkönena i Grosjeana na Węgrzech dowodziła, iż teraz to Lotus dyktuje tempo w stawce? Nie potrzeba pogłębionej analizy, żeby zorientować się, że samochody Lotusa najlepiej spisują się w gorących warunkach, w których są w stanie łagodniej obchodzić się z oponami niż konstrukcje rywali. Takich sytuacji było już w tym sezonie kilka.

To chyba nie przypadek, że za każdym razem, gdy dobrym tempem popisywał się Grosjean, szybko jechał także Räikkönen. Wysokie temperatury odpowiadają Lotusom, a fakt, że taki stan rzeczy nieźle wykorzystuje nawet Romain, nie będący przecież asem pokroju Hamiltona, Alonso czy Vettela, każe sądzić, że Räikkönen powinien bezproblemowo zamieniać te szansy na zwycięstwa. GP Węgier było kolejną z nich. Kolejną niewykorzystaną.

Dlaczego zatem do rangi jednego z faworytów do wywalczenia mistrzowskiego tytułu wynosi się zespół, który potrzebuje specyficznych warunków pogodowych, żeby stanowić realne zagrożenie dla rywali z czołówki, a nawet wówczas nie potrafi zostawić ich w pobitym polu? Przecież to ekipa z Enstone goni w rankingach Fernando Alonso oraz Red Bulla, więc w jej interesie leży każdorazowe maksymalizowanie zdobyczy punktowych.

Lotus nie powinien liczyć na to, że pozostałe wyścigi sezonu odbędą się przy piekielnie gorących temperaturach, w których Räikkönen i Grosjean dłużej pozostaną na torze przed postojami, jadąc na ogumieniu wykonanym z miękkiej mieszanki, i raz za razem będą zaskakiwać rywali.

Wiele mówi się o tym, że szanse Lotusa mogą wzrosnąć wraz z ulepszeniem podwójnego DRS, który miałby sporo przyspieszyć samochody Räikkönena i Grosjeana na prostych w trakcie wyścigu, a tym samym umożliwić szybsze odrabianie ewentualnych strat poniesionych w kwalifikacjach. To możliwe, ale na efekty pracy inżynierów brytyjskiego zespołu musimy jeszcze poczekać, a wcale nie muszą się one okazać równie skuteczne w praktyce, co w teorii. Zobaczymy, czy starania i dobre chęci przełożą się na realne korzyści.

Dotychczasowa historia rywalizacji Lotusa w sezonie 2012 to głównie historia zmarnowanych okazji, ale są też pozytywy. Zespół poczynił duży krok naprzód, w porównaniu z sezonami 2010 oraz 2011, i coraz mocniej puka do czołówki. Tegoroczna rywalizacja wciąż jest dość nieprzewidywalna. O wynikach wyścigów często decydują niuanse związane z warunkami pogodowymi, które raz faworyzują jedną, a raz inną ekipę, więc w którejś z rund jeden z kierowców Lotusa pewnie stanie na najwyższym stopniu podium. W końcu udało się to nawet zawodnikom Williamsa i Mercedesa.

To prawda, że Lotus udał się na wakacyjną przerwę, pokazując na Węgrzech duży potencjał, ale mistrzowskie klasyfikacje wygrywa się przede wszystkim regularnym przekuwaniem potencjału na możliwie najlepsze wyniki. Taki wyczyn jeszcze się Lotusowi nie udał. \

Mimo że cyrk Formuły 1 powróci do pełnej aktywności dopiero pod koniec sierpnia, rywale stajni z Enstone na pewno nie będą zasypiać gruszek w popiele i nie przyjadą do Belgii, żeby obejrzeć spektakl teatru jednego aktora.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy