​Alonso: To nie do wiary!

Zwycięzca GP Malezji Fernando Alonso (Ferrari) stwierdził, że wygrana na torze Sepang niczego nie zmienia. Włoski zespół nie jest w tym miejscu, gdzie powinien być, jeżeli chce walczyć o najwyższe cele.

Sensacyjnym rozstrzygnięciem zakończyła się druga tegoroczna eliminacja mistrzostw świata kierowców Formuły 1. W deszczowym Grand Prix Malezji na najwyższym podium stanął Fernando Alonso z teamu Ferrari. Sensacyjnie, bowiem przed wyścigiem Hiszpan nie był rozpatrywany w gronie faworytów, biorąc pod uwagę tegoroczną formę Ferrari.

Owszem, Alonso tydzień temu pokazał, że nawet w kiepskim samochodzie może walczyć o miejsca w pierwszej piątce, ale nikt nie przypuszczał, że może skutecznie rywalizować o wygrane.

Tymczasem lider ekipy z Maranello, przekonał wszystkich o tym, że przy maksymalnym wykorzystaniu sprzyjających okoliczności, popartych olbrzymimi umiejętnościami, można wygrywać z najlepszymi siedząc w słabszym bolidzie.

Reklama

Fernando doskonale zdaje sobie sprawę, że dzisiejszą wygraną w głównej mierze zawdzięcza scenariuszowi jaki wyreżyserowała pogoda w Malezji. I chociaż cieszy się ze zwycięstwa, otwarcie przyznaje, że nic ono nie zmienia w sytuacji Ferrari, która delikatnie rzecz ujmując nie jest najlepsza.

"Myślę, że ta wygrana niczego nie zmienia. Jesteśmy w sytuacji, w której nie chcemy być. Nie chcemy walczyć o wejście do Q3 czy o drobne punkty. Chcemy walczyć o pole position i wygrane. Zwycięstwo tutaj jest bardzo zaskakujące. Nie byliśmy konkurencyjni tutaj, nie byliśmy konkurencyjni w Australii. Celem było zdobycie jak największej liczby punktów i dziś zdobyliśmy maksimum - to nie do wiary! Wczoraj uzyskaliśmy dobry wynik w kwalifikacjach, a dzisiaj zachowaliśmy spokój w ekstremalnych warunkach. Na pewno tę niedzielę zapamiętamy na długo" - powiedział Hiszpana po zakończeniu wyścigu.

Po dzisiejszym zwycięstwie Fernando Alonso objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej kierowców. Hiszpan zgromadził na swoim koncie 35 punktów i o 5 oczek wyprzedza trzeciego w Malezji Lewisa Hamiltona z teamu McLaren.

Robert Galiński


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy